sobota, 22 marca 2014

O Pełnych Regałach bez Książek.

Gdyż nadal mam wiarę w to że, większość ludzi to jednak umysłowo stabilne i normalne osoby, wątpię aby ktoś zauważył ostatni brak jakiejkolwiek aktywności na tym blogu. Jednakże doświadczenie mówi mi, że zdarzają się przypadki osób na tyle dziwnych by poświęcać swoje wolne chwile na czytanie moich marnych wypocin a mogli by w tym czasie zagłębiać się w dzieła Hemingwaya czy Shakespeare'a (chociaż do tego wrócimy później) Więc tych których może to interesować informuje że przez ostatnie kilka tygodni oddałam się oglądaniu całych sezonów wciągających seriali sci-fiction i sitcomów, usilnych próbach nauczenia się języka używanego przez nieco ponad 5000000 Skandynawów (z których nieco ponad 5000000 mówi świetnie po Angielsku), i pisaniu parodii piosenek Disneya   nauce i przygotowywaniu się do moich nadchodzących egzaminów.
"As I stare into the void
   Of a world that cannot hold"
Lecz teraz, kiedy powróciłam do jedynego produktywnego zajęcia jakim się param, postanowiłam opisać jedną z tych rzeczy, której mimo to,że nie poświęcam wiele myśli w ciągu dnia, to zawsze jest tam w odległym rogu mojej świadomości i ilekroć sobie o niej przypominam zaczyna mnie napawać smutek i frustracja. I cóż może tak trapić taką niewinna i nie wadzącą nikomu istotkę jak ja? Otóż jest nią moją miejska biblioteka. I teraz czytacie to pewnie z szokiem na twarzy, rozpamiętując te wszystkie cytaty ludzi powszechnie uważanych za mądrych, na temat tej oazy umysłu jaką stanowi biblioteka. Mój problem tkwi w tym iż mimo tego, że biblioteka w Carlisle mieści się w nowoczesnym budynku, jest w niej dostęp do archiwów miejskich, i ma nawet takie fajne dotykowe maszyny do samoobsługowego wypożyczanie książek, to ilekroćudaje się tam z jakąś konkretną książką na myśli to zazwyczaj okazuję się, że jej nie ma.
Zaczęłam odczuwać ten problem już w dziewiątej klasie kiedy jeszcze jako pełna wiary w ludzi  i zadowolona z życia dziewczynka podeszłam do biurka bibliotekarki na piętrze, i naiwnie zapytałam się czy  mogę wypożyczyć "Dwadzieścia lat później"   Alexandra Dumas. Kobieta spojrzała się na mnie zza grubych szkieł swoich okularów, zmarszczyła swój blady nos po czym niemal zanurzyła  go w ekranie swojego komputera. Po paru chwilach stwierdziła że w bibliotece tej książki nie ma, i w życiu o niej nie słyszała. W cale tym niezrażona zapytałam czy w takim razie mogę wypożyczyć którykolwiek z utworów Dumasa. Kobieta znów skierowała swoje zabarykadowane okularami oczy na ekran po czym powiedziała "Mieliśmy "Hrabię Monte Christo" ale ktoś od trzech lat nie oddaję tej książki." 
Podobne doświadczenie miałam gdy godzinę poświeciłam na szukanie "1984" Orwella; udało mi się ustalić że jest jedna książka w zasobach biblioteki ale jest w tej chwili wypożyczona. Niemniej udało mi się znaleźć "Hobbita" po Łacinie (nie żebym znała Łacinę, ale zawsze jest to ciekawe znalezisko) 
Niestety to fatum nie towarzyszy mi jedynie w tym przeklętym mieście (Wspominałam kiedyś że Carlisle jest oficjalnie objęte klątwą biskupa od roku 1525?) By zwieńczyć moje ostatnie wakacje w Toruniu, udałam się wraz z moją ciocią do empiku. Postanowiłam wykorzystać tą okazje aby wzbogacić się o jakąś ojczystą książkę którą trudno będzie mi dostać w Anglii. I tak to błąkając się między bogatą wystawą tworów Marii Nurowskiej, a  stolikiem z zasobami szkolnymi, usilnie szukałam jakiejkolwiek książki Hłaski. Kiedy me poszukiwanie spełzły na niczym, pełna rezygnacji ale też i nadziei udałam się do uroczej ekspedientki. 
-Przepraszam, czy są tu jakieś książki Hłaski, bo nie mogę żadnych znaleźć.
Kobieta spojrzała się na mnie pytającym wzrokiem, po czym wysunęła klawiaturę komputera zza lady.   
 -Jaki to był autor?
-Marek Hłasko...
Kobieta zmarszczyła nos, po czym znów na mnie spojrzała.
-To się pisze przez C H, czy przez samo?
-No raczej przez samo...
Kobieta zaczęła stukać w klawiaturę, kliknęła gdzieś parę razy, po czym powiedziała:
-Nie, nie mamy tu takiego autora, ale moglibyśmy zamówić. To by potrwało by tydzień.
-Nie, dziękuje.
"Ogniem i Mieczem" autorstwa Edwarda Marston 

Powracając do biblioteki, nie tylko mimo pełnych regałów często trudno jest znaleźć jakąkolwiek książkę, to w dodatku te książki które są, są rozprzestrzenione w niezwykle dziwny sposób.   Kiedy chciałam wypożyczyć "Władcę pierścieni", wpierw udałam się do sekcji z fikcją. Tam, pod literką "T"  znalazłam dwa egzemplarze "Powrotu Króla" , lecz po dwóch wcześniejszych częściach nie było śladu. Skierowałam więc swe kroki do działu fantasy i sci-fiction, tam nie dość że był "Powrót Króla" to nawet "Dwie Wieże", lecz i to na niewiele się zdało kiedy ja nadal nie przeczytałam pierwszej części tej znanej trylogii. Wtedy, w napływie desperacji  poszłam do sekcji dziecięcej.  Nie, nie było tam żadnej części "Władcy Pierścieni", ale za to udało mi się wejść w tymczasowe posiadanie "Hobbita" , i to nawet po angielsku, nie po lacinie.  



"THE END"