piątek, 26 grudnia 2014

W Służbie Jej Królewskiej Mości i Innym

Wielu emigrantów marzy o Brytyjskim obywatelstwie, bynajmniej nie  z chęci zostania kolejnym poddanym jej Królewskiej Mości, ale raczej by stracić status emigranta. Nikt tak naprawdę nie  chce  być emigrantem, a już na pewno nie emigranci. Żyć "normalnie", mieć pracę, efektywną służbę zdrowia, jasne tego chce każdy, ale nikt nie lubi się za tym tłuc po całej Europie. To też Brytyjskie obywatelstwo jest takie atrakcyjne, Ponieważ jeżeli przekraczasz granice z Polskim paszportem jesteś emigrantem, jeżeli z Brytyjskim jesteś turystą. Tak naprawdę bycie jednocześnie Brytyjczykiem i emigrantem jest fizycznie niemożliwe, nawet jeżeli dany Brytyjczyk mieszka w Dubaju. Ponieważ w takim Dubaju on jest tylko służbowo, bo tam jedynie pracuje, a nie że pojechał emigrować czy coś.
Jednakże  proces zostania poddanym Jej Królewskiej Mości wcale nie jest łatwy i śmiałek musi przejść wiele prób nim uzyska upragniony paszport z jednorożcem na okładce. Po pierwsze trzeba udowodnić że jest się na tyle wytrzymałym aby na tej zapomnianej przez Boga wyspie wytrwać co najmniej pięć lat. Dopiero po pięciu latach zmagania się z deszczem, pokracznym ruchem drogowym, i osobliwymi spłuczkami, można próbować swoich sił dalej. Wtedy trzeba porozmawiać z szeregiem miłych osób z Home Office by te dopuściły cię do egzaminu na Życie w UK*1. Taki egzamin trwa 45min, i jest czymś podobnym do szkolnego quizu, który czasami zadają nauczyciele w szkole na ostatni dzień przed świątecznymi feriami,  tyle że z atmosferą  maturalną. Ta atmosfera wynikała głównie z tego że dla wielu osób, z poza EU, taki egzamin to kwestia "być albo nie być" gdyż za oblanie grozi deportacja. Pytania są różne, mogą być na temat biografii Davida Hume, bądź ilości Brytyjczyków poniżej dziewiętnastego roku życia, trudno przewidzieć. W ostatnim czasie wiele osób proponowało zmiany, przede  wszystkim dlatego iż większość przeciętnych Anglików ma niezwykle mgliste pojęcie o filozofii pana Hume'a (tak właściwie to sam Hume miał mgliste pojęcie o własnym pojęciu,ale to już inna sprawa) i demografii ludności, niemniej egzamin się jeszcze nie zmienił. Osobiście proponowałabym pytania które lepiej odzwierciedlają brytyjskiego ducha, np. optymalna temperatura herbaty, początek emisji EastEnders, i ilość Fish&Chipsów per capita. 
 Niemniej znajomość przypadkowych faktów na temat UK nie wystarcza by móc złożyć przysięgę dozgonnej służby Jej Królewskiej Mości. Trzeba jeszcze zdać egzamin z angielskiego, to dość indywidualna sprawa. Egzamin jest gdzieś na poziome gimnazjalnym, to też jeżeli ktoś chodził tu do gimnazjum i zdał z angielskiego to egzaminu zdawać nie musi. 
 Dopiero po tym jak wykażemy się wiedzą, wytrzymałością na depresje pogodową, i prawdziwym brytyjskim duchem przychodzi upragniona chwila akceptacji na tolerancyjne łono Brytanii. Na ceremonie przyznawania obywatelstwa będziemy zaproszeniu przez nasz lokalny council i będziemy mogli zabrać z nami dwóch gości. Na owej ceremonii dostaniemy nasz wymarzony kwitek, ale najpierw będziemy mogli poczuć się trochę jak posłowie, i będziemy musieli złożyć przysięgę dozgonnego posłuszeństwa monarchii brytyjskiej. Możemy wybrać pomiędzy dwoma wersjami; wersją z Bogiem i bez Boga. Wersja  bez Boga, oprócz tego że nie ma w niej mowy o zadnym bogu, różni się od bożej wersji tym że jest w niej o trzy przysłówka  więcej przed słowem "przysięgam". Na ceremonii   zazwyczaj jest fotograf z council'u i będziemy mogli potem kupić pamiątkowe zdjęcie. 

*1 Jak ktoś jest ciekaw to tutaj jest link do takiego próbnego podobnego +

niedziela, 7 września 2014

Zamknij Oczy Myśl o Anglii: Czyli Dlaczego Kasia Tusk Jest Nadzieją Europy

Myślę że aby zakończyć konflikt na Ukrainie powinniśmy posłuchać starego powiedzenia hippisów- "make Love not War". Nie chodzi mi jednak o żadne hippisowskie demonstracje z kwiatkami, tylko o konsekwentne ruchy polityczno-dyplomatyczne. Zamiast straszyć się nawzajem atomami itd. itp.   Powróćmy do starych sprawdzonych metod, które zdały się zniknąć z powierzchni ziemi wraz z monarchiami. O czym tu mowa? O małżeństwach politycznych!
Małżeństwa polityczne były dość skutecznymi i co więcej pokojowymi rozwiązaniami, więc oczywiście wszyscy się ich czepiali. Samo założenie naszego pięknego kraju zaczęło się od takowego małżeństwa Mieszka z Dobrawą, i oszczędziło nam misjonarskich zabiegów Krzyżaków, udobruchało i Czechów, i Papierża i w ogóle wszyscy byli szczęśliwi. Różnorakie związki były zawierane przez wieki, oszczędzając państwom konfliktów. Dlatego problemy były głównie z Zakonem Krzyżackim, gdyż niezwykle trudno jest wyżenić zakonników ze względu na naturę ich powołania. Właściwie sprawa zaczęła się rypać gdzieś koło dziewiętnastego wieku kiedy "lud" zaczął zauważać że  wiele wojen jest  uzależniona od tego jaki Wielce Wielmożny ożeni się z jakąś Wielce Wielmożną. Był to również przykład niesprawiedliwości społecznej gdyż taki król  z małżeństwa mógł zyskać królestwo, koronę, i władzę, podczas gdy zwyczajny chłop mógł co najwyżej zyskać farmę i mleczną mućkę.
Nadzieje Europy, i wybawicielka narodów.
 Z upadkiem monarchii porzucono te praktyki uważając je za przestarzałe, barbarzyńskie, i nieetyczne. Miast tego poczęto stosować metody niezwykle nowoczesne i dużo bardziej korzystne dla ludzkości, typu bomby atomowe, termojądrowe, i inne postępowe wynalazki.
Teraz jak Tusk został szefem wszystkich szefów w Europie (przynajmniej ma nim zostać w grudniu) , Unia Europejska zamiast wydawać oświadczenia i sankcję mogła by po prostu wydać Kasię Tusk za Putina. Najlepiej gdyby ślubu udzielił im Barack Obama a świadkami byli Petro Proszenko i Angela Merkel.  Może nie byłaby to sytuacja komfortowa dla samej zainteresowanej, ale chyba mogłaby poświęcić się dla sprawy, szczególnie że sprawą jest dobro ludzkości. Co więcej Putin ma już 61 lat podczas gdy przeciętna życiowa mężczyzn w Rosji to 65 lat, a czymże są 4 lata w obliczu wieczności? Toć to zaledwie jedna kadencja!
 Kolejną panną na wydaniu jest Ewa Kopacz. Ewa Kopacz mogłaby powalczyć na drugim froncie i wyjść za Chucka Hagel, czyli sekretarza stanu w Ameryce. W ten sposób może zyskali byśmy w końcu te wizy i tarcze antyrakietowe. Może nawet mielibyśmy jakieś wsparcie militarne na czarną godzinę.
 Oczywistym problem jest krótki okres skuteczności takich małżeństw. W przeszłych czasach monarchii taki związek zapewniał  zyski przez wieki, teraz tylko na cztery lata kadencji, ale w końcu od czego są rozwody? Poza tym potrzeba jest matką wynalazków, na pewno rychło wynaleziono by związki krótkoterminowe czy małżeństwa ulegające przedawnieniu, czy coś takiego.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Tam Gdzie Król Chodzi Pieszo


Wiele można powiedzieć o danym państwie oceniając je z perspektywy sedesu, szczególnie tego publicznego, to też dziś postanowiłam z tej to też perspektywy ocenić Polskę.
Jedzenie jest uniwersalnym prawem człowieka odkąd tak stwierdziła grupa mądrych mężczyzn z ONZu. Tak więc można by było przypuszczać że to samo tyczy się załatwiania potrzeb fizjologicznych, gdyż, jak na to nie patrzeć, są one konsekwencją naszego prawa, i co ważniejsze, samej naszej egzystencji. Lecz tak nie jest. Przynajmniej nie  w Polsce. Jeżeli w naszym pięknym kraju znajdziemy się poza domowym zaciszem nasze ekskrementy będą albo przestępstwem wykroczeniem, albo kosztownym przywilejem.
 Zacznijmy od  wykroczenia, gdyż wykroczenia ma ten atut, że w swojej naturze  jest złe i krzywdzące, i to do tego stopnia ,że jego zło i amoralność zostały oficjalnie usankcjonowane i nie podlegają podważaniu. Teoretycznie takim złym i krzywdzącym występkiem nie jest publiczne wydalanie  ekskrementów w miejscach do tego nieprzeznaczonym (Co więcej w UK wydalanie moczu gdziekolwiek nawet do hełmu policjanta jest prawem każdej ciężarnej kobiety), oczywiście kto tego kiedykolwiek spróbował wie jednak że jest wiele innych paragrafów i artykułów pod które ta czynność podlega (zazwyczaj art. 145 kw lub art. 140 kw w zależności od wysokości mandatu który funkcjonariusz będzie chciał nam wlepić) Oczywiście nie chcę tu polemizować z treścią Ustawy z dnia 20 maja 1971, ani namawiać kogokolwiek do jej łamania (To by z kolei podlegało pod art.12 kw).  Chciałabym jednak wyciągnąć z tego wnioski. Otóż jeżeli  załatwianie potrzeb fiziologicznych w miejscach do tego nieprzeznaczonych jest wykroczeniem, logicznie myśląc możemy stwierdzić że naszym obywatelskim obowiązkiem jest załatwianie tych potrzeb gdzie indziej, i to pojęcie zaprowadzi nas dalej.
 Publiczne toalety umożliwiają nam wypełnianie naszego wcześniej wspomnianego obowiązku, lecz w Polsce dowiemy się że sama możność wypełniania naszych obowiązków jest przywilejem i to w dodatku nie darmowym. Będąc na dworcu, stacji, mieście czy w jakimkolwiek miejscu publicznym napotkamy się na płatne ubikacje. Mimo swej mnogości i wszechobecności wrażenia w jakich możemy doznać po ich używaniu są podobne w nich wszystkich. Po naszej wizycie będziemy mieli pustkę w pęcherzu i w sercu, a wszystko będzie nas kosztować ciężko zarobione 2zł. Dla tych szczęściarzy którzy nigdy nie korzystali z tego przybytku pozwolę sobie opisać moje osobiste przeżycia po skorzystaniu z toalety na Starym Mieście w Gdańsku.
Czarny znak z napisem "WC" w kształcie strzałki  wskazywał na niski kwadratowy budynek pokryty szarym tynkiem. Widać było jedno małe, kwadratowe, okratowane okienko. Budynek przypominał bardziej smętny bunkier bądź więzienie, i przypawał on o dreszcze, lecz pełen pęcherz dodawał mi odwagi. Stanęłam pod oznakowanymi kółeczkiem bramami przybytku w ręce ściskając 2zł, wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Środek wręcz emanował PRLem, emanował nim tak mocno że nawet ja to poczułam choć urodziłam się 9 lat po jego upadku. Ściany były do połowy wysokości pokryte starymi, brudnymi, białymi kafelkami, które stały się miejscem kaźni i pochówku kilku karaluchów, wyżej odpadała pożółkła tapeta w kwadraciki. Wszystko oświetlała jedna goła żarówka samotnie zwisająca z sufitu. Zrobiło mi się jej żal. W jednym kącie, do którego nie dochodziło już światło z żarówki, stał mały stolik pomalowany grubą warstwą białej farby olejnej. Za stolikiem, niczym Cerber, siedziała kobieta. Przypominała Jabbę pilnującego księżniczki Lei; pod jedną pachą miała piramidę szarego papieru toaletowego, pod drugą kasę fiskalną. Wchodząc nie było Jej od razu widać, ale od razu czuć było jej obecność tak samo jak czuć było Domestos i mocz. Poczułam jej zimny wzrok na mojej osobie, takim samym spojrzeniem gepard mierzy swoją ofiare nim ją zaatakuje. Kolana uginały się pode mną, ale pęcherz kazał przeć naprzód. Drżącą ręką bez słowa podałam Pani mój pieniążek. Ta w odpowiedzi stęknęła i spojrzała się do góry na cennik wypisany niebieskim długopisem i przyklejony brązową taśmą do ściany:
Mocz: 2.50zł
Kupa: 5zł    
To będzie 2.50
lekko zażenowana moją niekompetencją wyjęłam z czeluści mojej kieszeni 50gr. Kobieta zmierzyła mnie rentgenowskim wzrokiem tak jakby oglądała proces trawienia dzisiejszego kurczaka z frytkami w moim jelicie grubym, po czym podejrzliwie wskazała mi 2 szalety. Weszłam do prawego gdyż był dalej od pani Cerber i bliżej do wyjścia.  Spuściłam wodę i wyszłam z szaletu. Zaczęłam rozglądać się za zlewem. Był. Stał obok strażniczki. Przez chwile zastanawiałam się czy nie dołączyć do szeregów tych 60% niemyjących rąk, ale honor mi nie pozwalał. Podeszłam do zlewu i nieśmiało go odkręciłam. Pani Cerber patrzyła na mnie z pogardą i podejrzliwością kiedy zaczęłam namydlać ręce. Woda była zimna. Szybko ją zakręciłam, po czym wytarłam ręce w spodnie. Powiedziałam "Do widzenia" i odwróciłam się na pięcie. Pani coś odburknęła. Uznałam to za pożegnanie choć brzmiało bardziej jak pogróżka. Wyszłam. Blask słońca mnie oślepił, zachłystnełam się świeżym powietrzem. 
Choć było to dość traumatyczne przeżycie, było ono jednak dużo mniej emocjonalnie wymagające jak ten raz kiedy musiałam skorzystać z toalety w pociągu. Jechałam już wtedy kilka godzin i i tak byłam po długim locie samolotem. Pociąg właśnie ruszył ze stacji  do toalety za przedziałem. Była tam jakaś pani z walizką która spojrzała się na mnie z politowaniem kiedy patrzyła jak otwieram drzwi do WC. Nigdy wcześniej nie korzystałam z WC w polskim pociągu. Wiedziałam że będzie źle, ale po przez źle miałam na myśli zapomnianego Toi-toia w Ciechocinku, czy może toaletę na dworcu w Glasgow. To co ujrzałam w WC było fizycznym wcieleniem smutku, nędzy i ludzkiej rozpaczy. Po zamknięciu drzwi miałam wszelkie prawo do ataku  klaustrofobii, jednak obwód pomieszczenia, podobny zapewne do obwodu trumny, był moim najmniejszym zmartwieniem. Opisanie tego klozetu  jest dla mnie niemożliwie to też pozwolę sobie jedynie zacytować Shakespeare'a:
"Niebo aż płakać musiało, a ziemia
Drętwieć ze zgrozy; nic gorszego bowiem
Dodać byś nie mógł do szczytu ohydy"
Gdy próbowałam otworzyć z powrotem drzwi pociąg przyśpieszył i omal nie wpadłam na zlew, wyszłam jednak cała, zdrowa, no
i co więcej, potrzemy fizjologiczne wchodziły w koszta mojego biletu.
Najmniej denerwuje mnie fatalny stan publicznych ubikacji. Jest wiele innych publicznych placówek  które są dużo ważniejsze i których stan jest równie, jak nie bardziej, opłakany. Co dziwi mnie jest to że za skorzystanie trzeba zapłacić, bo na co te pieniądze idą? Na ten szary papier którego i tak zazwyczaj nie ma? Czy może za pracę tej pani dorabiającej się do emerytury poprzez skuteczne odstraszenie potencjalnych klientów? Czy jednak płacimy za samą możność zasiadania na kawałku tak zaawansowanej techniki i umiejscawianiu naszych odchodów w kanalizacji?  


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Starość Nieradość


Ostatnio byłam w sklepie szukając kartki na 40 urodziny taty. Przeglądając jednak szeroki asortyment sklepu zauważyłam że większość życzeń zawartych w kartkach na tą rocznice brzmią bardziej jak kondolencję niż życzenia.  Coś w stylu "Jesteś już stary, ale już nigdy nie będziesz młodszy. A i tak mogło by być gorzej, mogłeś dziś kończyć 60." Związku z tym ,że odkryłam iż starzenie się to najgorsze co człowieka może spotkać, postanowiłam wymyślić parę sposobów na zapobieganie temu fenomenowi.


1) Miejsce Zamieszkania 
 O tak, może Ci się wydawać że miejsce w którym
Angola- średnia życie wynosi 37 lat
spędzasz swoje życie nie może cię postarzyć, a właśnie że tak. Jeżeli nie chcesz przechodzić przez takie depresyjne rzeczy jak starość upewnij się, że przypadkiem nie mieszkasz w Europie bądź Ameryce gdzie przeciętny człowiek może spodziewać się obchodzenia co najmniej 70ych urodzin, i najlepiej przeprowadź się do państwa młodych, mianowicie Angolii gdzie według statystyk nic takiego jak 40 urodziny Ci raczej nie grożą.



2) Różnorakie Środki Postarzając,
Penicylina- eliksir starości 
 Nawet nie wyobrażasz sobie ile środków postarzających zażywasz. Środki które powodujące istnienie naszej starości to głównie leki oraz szczepionki. Szczepionki  skutecznie wyeliminowały wiele chorób które inaczej mogły by nas wyzwolić od jarzma starości. Również antybiotyki przerywają wiele chorób, zapewniając nam tym samym starość, a jak wiemy starość nie radość.



3) Zdradliwa Woda
Nie daj się zmanipulować systemowi!!!
Według najnowszych badań WHO (World Health Oraganisation)  bardziej starościonośna niż wszelkie leki i szczepionki jest czysta woda. Co ciekawe dostęp do czystej wody jest jednym z podstawowych praw człowieka, to mówi samo za siebie! Jest to spisek ludzi rządzących światem którzy dążą do ciemiężenia i unieszczęśliwianie przeciętnego obywatela. To oni umieścili wodę na liście praw człowiek by sprawić że coraz więcej ludzi się starzeje.  Wiadomo świat należy do młodych, a starzec nie będzie próbował podważyć autorytetu władz. Co więcej to nie przypadek że większość ludzi pracujących dla ONZ są zazwyczaj grubo po 40tce.


 4) Higiena 
Poradnik: Jak skutecznie zostać staruszkiem
Higiena to kolejna rzecz jaka może nas przyprawić o starości. Środki czystości, w szczególności mydło, sprawiają że wiele zarazków, które inaczej mogły by skutecznie zapobiedz naszej sędziwości, nigdy się do nas nie dostają. Niemniej według najnowszych badań WHO (jak pamiętamy organizacja spiskowa) jedynie 5% ludzi myje ręce "poprawnie". Lecz nie dajmy się zwieść tej propagandzie mającej za zadanie doprowadzić na do wysokiego wieku. 





Po przeczytaniu tego na pewno się zatroskałeś tym jak łatwo jest się zestarzeć, lecz nie martw się! O to parę eliksirów młodości dzięki którym definitywnie wyeliminujesz starość!

1) Koktajl Mołotowa - Roznieć w Sobie Płomień Młodości!

2) Wszelkie drinki i napoje ze składem chemicznym H2SO4 - Woda mineralna z ekstra składnikiem anti-aging

3) Aqua Tofana- Dla Ciebie, Dla Rodziny.
  










sobota, 5 lipca 2014

Transatlantyk

Nigdy nie identyfikowałam się jako Brytyjka. Zazwyczaj śmieszą mnie zagraniczne żarty na temat Brytyjczyków o ile są dobre, ale nic mnie nie denerwuje bardziej niż Amerykanie naigrywający się z Wielkiej Brytanii.  Tak naprawdę jak zdarzy mi się natknąć na jeden z tych Amerykańskich żarcików nachodzi mnie natychmiastowa potrzeba wylania gorącej filiżanki Earl Grey na twarz ich autora. I nie chodzi tu wcale o jakąś dumę narodową, mówiłam już że wcale się z nią nie identyfikuję, ani o kulturową supremacje Brytyjczyków nad światem głównie dla tego że takowej supremacji Brytania nie posiada, ale raczej dla tego ,że Ameryka nie jest w pozycji żeby wyśmiewać się z czyjejkolwiek kultury, a już na pewno
nie z Brytyjskiej.
więcej ludzi w Ameryce rozpoznaje
 logo McDonalda niż krzyż
 Pierwsza rzecz jakiej nie rozumiem to to iż Amerykanie upierają się że jest coś takiego jak "Brytyjski Angielski" i "Amerykański Angielski". Nie, jest po prostu  Angielski i jest dysleksja. Pisząc słowa amerykanie stwierdzili że literka "u", podobnie jak monarchia i zwierzchnictwo Brytyjskie, jest zbędna i przestali jej używać w wielu wyrazach, tym samym, zapewne, obdarzyli nieszczęsną literę upragnioną wolnością którą tak bardzo lubią szerzyć. Pierwszy słownik "amerykańskiego angielskiego" był napisanu przez Noah Webstera, który tym samym chciał pokazać że Ameryka to kraj całkowicie inny niż Brytania, gdyż Ameryka, jak sam powiedział, "Oparła swe imperium na idei uniwersalnej tolerancji: Na swoje łono przyjmuje wszystkie religie:  Każdej osobie zapewnia jej święte prawa(...)"  Faktycznie: pierwsi Europejczycy przyjechali na nowy kontynent właśnie w celu unicestwiania nietolerancji.  Kiedy zamieszkali tam od wieków Indianie wykazali się nietolerancją w stosunki do nowych przybyszów, którzy przywłaszczali sobie ich ziemie, Europejczycy unicestwili wszystkich Indian wraz z ich całą nietolerancją. W dobie handlu niewolnikami wolność i równość kwitła, w szczególności dla białych, zamożnych mężczyzn. Tak naprawdę w tej kwestii Anglicy ich prześcignęli bo jednak w Anglii niewolnictwo było nielegalne od 1833 a w Ameryce dopiero od 1865.
Królowa i jej McDonald
  Inną rzeczą z jakiej lubią się wyśmiewać Amerykanie to Brytyjska miłość do herbaty. Chciałabym jednak przypomnieć że to Amerykanie zaczęli całą rewolucje z powodu herbaty z tą swoją "Herbatką Bostońską" w 1773. Inny ciekawy fakt jest taki, że podczas gdy UK jest na 5 miejscu na świecie pod względem spożywanej herbaty rocznie (przeciętny Anglik spożywa 2.74 kg herbaty na rok) to pod względem kawy Ameryka jest o 19 miejsc wyżej niż UK, gdyż przeciętny Amerykanin spożywa 4.2kg kawy na rocznie podczas gdy Anglik tylko 2.8kg. W dodatku przez rok Amerykanie zjadają 5 i pół miliona bydła w samym McDonaldzie, jednak Brytyjska królowa, Elżbieta II, jest dumną posiadaczką własnego McDonalda w pobliżu Buckingham Palace.  
 Kolejna rzecz w której Amerykanie przoduje na świecie to liczba szkolnych strzelanin. Podczas gdy w europie takich wypadków było 22 przez ostatnie 2 wieki to w Ameryce było ich 30 przez ostatnie 7 miesięcy. Niemniej w imię wolności i równości używanie i posiadanie broni palnej nie jest zbyt skomplikowane gdyż Amerykanie wierzą, że każdy ma święte prawo do obrony własnej, jednak nie wpadli jeszcze na pomysł, że ludzie nie będą atakować się z bronią w ręku, jeżeli broni tej nie będą mieli.   

wtorek, 1 lipca 2014

Przegląd Prasy Polskiej

W życiu każdego emigranta przychodzi taki czas gdy zachciewa mu się dowiedzieć co dzieje się w kraju. Jest to dość łatwe jeżeli dany emigrant dostęp to polskiej telewizji,  jednak jeżeli go nie
ma, musi szukać innych źródeł. Pierwszą alternatywą jaka się nasuwa są polskie portale informacyjne typu WP czy Onet jednak redakcje te mają dość specyficzną definicję słowa "informacja".

Anonse: Oddam apartament za twarz insekta.
  Po kilku minutach serwowania po tych światłych portalach nabyłam wszelką tajemną wiedzę. Oba
portale lubowały się w faktach naukowych, w szczególności biologii użytkowej. Otóż na głównej stronie WP, na wielkim banerze widnieje enigmatyczna informacja
"Popularny składnik produktów żywnościowych sprawia, że mężczyźni tyją" Przeciętny laik może nie docenić wagi tego epokowego odkrycia, lecz gdyby przez kilka sekund zastanowić się; to kto by pomyślał że mężczyźni tyją właśnie od produktów żywnościowych, a nie, wbrew obiegowej opinii, od produktów do higieny osobistej. Niestety, nawet po przeczytaniu artykułu niedowidziałam się od czego tyją kobiety :(  
Onet również nie pozostaje w tyle jeżeli chodzi o obalanie mitów. Główna strona trąbi na temat tego  jak groźne jest płukanie   drobiu przed przegotowaniem. Otóż brytyjscy naukowcy dowiedli iż wraz z kropelkami wody, bakterie mogą przejść na blat i ręce. To nie koniec rewelacji: "

" Najnowsze dane FSA pokazują, że 44 proc. Brytyjczyków ma zwyczaj mycia mięsa przed gotowaniem. 36% robi to, aby oczyścić mięso z zabrudzeń, jedna trzecia, aby wyeliminować bakterie, a reszta jako powód podaje, że po prostu "robiła tak od zawsze"."

Ale czy aby na pewno "robiłem tak od zawsze" to dobry powód? Czy jesteśmy pewni że pozostali Anglicy nie mydlą nam oczu, gdy tak naprawdę celowo rozprzestrzeniają bakterie w kropelkach wody aby zaprowadzić Zombi Apokalipsę????
Ale przejdźmy do poważniejszych informacji na temat ludzkiego życia i śmierci, otóż główna strona Interii.pl niespełna 5 dni temu informowała iż, zacytuję "Mąż Modelki Popełnił Samobójstwo Przez DiCaprio" Muszę przyznać że zdarzało mi się słyszeć o ludziach popełniających samobójstwo przez powieszenie, przedawkowanie  itp. ale nie przez DiCaprio. Zagłębiając się głębiej w artykuł dowiedziałam się iż "40 letni biznesmen strzelił sobie w głowę" wywnioskować więc można że enigmatyczne DiCaprio z tytułu to groźna broń palna.

40-letni biznesmen strzelił sobie w głowę

Czytaj więcej na http://film.interia.pl/wiadomosci/plotki/news/maz-modelki-popelnil-samobojstwo,2028606,2371#pst76637550?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
40-letni biznesmen strzelił sobie w głowę

Czytaj więcej na http://film.interia.pl/wiadomosci/plotki/news/maz-modelki-popelnil-samobojstwo,2028606,2371#pst76637550?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
40-letni biznesmen strzelił sobie w głowę

Czytaj więcej na http://film.interia.pl/wiadomosci/plotki/news/maz-modelki-popelnil-samobojstwo,2028606,2371#pst76637550?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
40-letni biznesmen strzelił sobie w głowę

Czytaj więcej na http://film.interia.pl/wiadomosci/plotki/news/maz-modelki-popelnil-samobojstwo,2028606,2371#pst76637550?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox







Ewa w szoku. Czuje się roztrzęsiona.
  Te witryny internetowe cieszą się dużą oglądalnością. Sekret ich sukcesu leży w tym iż nie tylko dotykają sprawy naukowe, poważne problemy i tragedie życiowe ważnych i sławnych ludzi, ale także sprawy z życia nas, zwyczajnych szaraczków. Wcale nie trzeba być znanym i bogatym by wywołać skandal Onet daje tę możliwość przeciętnym Polakom, np niedawno dowiedzieliśmy się o wstrząsającej historii Adama który nie poszedł do spowiedzi a mimo to przyjął komunię z resztą rodziny! Adam pewnie myślał że jego perfidny występek nie ujrzy światła dziennego, lecz nic bardziej mylnego; onetowska
 inkwizycja nigdy nie śpi, a więc biada polskim jawnogrzesznikom!  
 Podsumowując, nie jest tajemnicą to, że na portalach internetowych to kliknięcia się liczą i tytuły nieraz budzą naszą ciekawość, zdziwienie, i w dodatku niezbyt dobrze podsumowują treść bądź są bardzo dwuznaczne, ale w zamian za kliknięcia nie uzyskamy wiele wartościowych informacji.




niedziela, 15 czerwca 2014

Euro wyścigi

No więc po pierwsze przychodzi mi wytłumaczyć moją długą absencję, chociaż wątpię aby ktoś ją zauważył. Przez ostatnie kilka tygodni miałam różne ,różniste egzaminy który utrudniały mi prokrastynację w czasie której mogłabym wypisywać swoje brednia, ale teraz  mam wolne do września więc ludzie radujcie się albowiem będę bredzić.  
My Słowianki wiemy, jak użyć mowy ciała.
Wiemy, jak poruszać tym, co mama w genach dała.
To jest ta słowiańska krew! To jest ta uroda i wdzięk!
Pierwsza rzecz, którą chciałabym obdarzyć moją dużą dozą sarkazmu jest Eurowizja. O tegorocznej Eurowizji można by było napisać książkę i jestem pewna że sami wykształciliście już swoje opinię na ten temat. Polacy nie wydawali się wielce zadowoleni z naszego występu, ale chciałabym  zauważyć że od pamiętnego Koko-Euro-Spoko zrobiliśmy duży postęp.  No o ile postępem można nazwać wymienienie ośmiu babulinek-zakonnic na 5 nieco młodszych ubijaczek masła. Szczerze mówiąc z naszego tegorocznego występu można wywnioskować, że po tym jak o Jarzębinie słuch zaginął panie przeniosły się do gospodarstwa rolnego w odizolowanej od świata polskiej wiosce, gdzie zapoczątkowały szkołę do której werbowały dziewczęta o najczystszej polskiej krwi i nauczały je polskiego sposobu życia, a gdy nadszedł czas wytypowały najlepsze z pośród swoich uczennic i wypuściły je w groźny świat show-biznesu, by podbijały europejskie sceny. Jedyna inna mozliwość to taka ,że panie z Jarzębiny to tak naprawdę pradawne słowiańskie rusałki które starzeją się na odwrót niczym opisany przez Fitzgeralda Benjamin Button.
 Po Eurowizji były wybory do Europarlamentu, czyli Eurowizja bez śpiewania. Brytanią wstrząsnęła fala terroru po tym jak wybory wygrał UKIP. Jako racjonalnie myślący spokojny emigrant, zamiast panikować najpierw postanowiłam przeanalizować ich ideologie polityczną na ich stronie: http://www.ukip.org.  W sumie to technika ułatwia nasze teraźniejsze życia, 80 lat temu trzeba było zapłacić za własną kopie Mein Kampf, a teraz proszę, wystarczy kliknąć. Tak czy siak, jedną z pierwszych rzeczy jakie zobaczyłam  było to:
No więc na początku nie rozumiałam, przecież  granice UK są prawie z każdej strony  otoczone kilometrami mórz i oceanów.
Lecz wtedy olśniło mnie: Nigel Farage, na wzór Kaliguli wypowie wojnę  Posejdonowi  i odrestauruję dawną chwałę Zjednoczonego Królestwa, by Brytania nadal była Wielka. A jeśli Szkoci zerwą więzy braterskich popleczników, biada im!! Albowiem Farge sam, własnymi rękoma, odbuduję pradawny mur Hadriana. Biorąc to pod uwagę, wiemy już dla czego Farage tak boi się rumuńskich emigrantów, w końcu Rumunia jedna z niewielu ostałych się Rzymskich koloni może próbować powtórzyć kroki Rzymian i przynieść na tą wysepkę odrobinę cywilizacji.  Inną rzeczą na której chcę się skoncentrować UKIP to "prezerwacją brytyjskiej kultury" 
I tak, faktycznie to trudne wyzwanie, w końcu będą walczyć z selekcją naturalną. Ogólnie nie martwię się zbytnio ich wygraną. I tak chciałam już od dłuższego czasu odwiedzić babcię a bilety drożeją, deportacja mimo wszystko wyjdzie mi taniej.   

sobota, 22 marca 2014

O Pełnych Regałach bez Książek.

Gdyż nadal mam wiarę w to że, większość ludzi to jednak umysłowo stabilne i normalne osoby, wątpię aby ktoś zauważył ostatni brak jakiejkolwiek aktywności na tym blogu. Jednakże doświadczenie mówi mi, że zdarzają się przypadki osób na tyle dziwnych by poświęcać swoje wolne chwile na czytanie moich marnych wypocin a mogli by w tym czasie zagłębiać się w dzieła Hemingwaya czy Shakespeare'a (chociaż do tego wrócimy później) Więc tych których może to interesować informuje że przez ostatnie kilka tygodni oddałam się oglądaniu całych sezonów wciągających seriali sci-fiction i sitcomów, usilnych próbach nauczenia się języka używanego przez nieco ponad 5000000 Skandynawów (z których nieco ponad 5000000 mówi świetnie po Angielsku), i pisaniu parodii piosenek Disneya   nauce i przygotowywaniu się do moich nadchodzących egzaminów.
"As I stare into the void
   Of a world that cannot hold"
Lecz teraz, kiedy powróciłam do jedynego produktywnego zajęcia jakim się param, postanowiłam opisać jedną z tych rzeczy, której mimo to,że nie poświęcam wiele myśli w ciągu dnia, to zawsze jest tam w odległym rogu mojej świadomości i ilekroć sobie o niej przypominam zaczyna mnie napawać smutek i frustracja. I cóż może tak trapić taką niewinna i nie wadzącą nikomu istotkę jak ja? Otóż jest nią moją miejska biblioteka. I teraz czytacie to pewnie z szokiem na twarzy, rozpamiętując te wszystkie cytaty ludzi powszechnie uważanych za mądrych, na temat tej oazy umysłu jaką stanowi biblioteka. Mój problem tkwi w tym iż mimo tego, że biblioteka w Carlisle mieści się w nowoczesnym budynku, jest w niej dostęp do archiwów miejskich, i ma nawet takie fajne dotykowe maszyny do samoobsługowego wypożyczanie książek, to ilekroćudaje się tam z jakąś konkretną książką na myśli to zazwyczaj okazuję się, że jej nie ma.
Zaczęłam odczuwać ten problem już w dziewiątej klasie kiedy jeszcze jako pełna wiary w ludzi  i zadowolona z życia dziewczynka podeszłam do biurka bibliotekarki na piętrze, i naiwnie zapytałam się czy  mogę wypożyczyć "Dwadzieścia lat później"   Alexandra Dumas. Kobieta spojrzała się na mnie zza grubych szkieł swoich okularów, zmarszczyła swój blady nos po czym niemal zanurzyła  go w ekranie swojego komputera. Po paru chwilach stwierdziła że w bibliotece tej książki nie ma, i w życiu o niej nie słyszała. W cale tym niezrażona zapytałam czy w takim razie mogę wypożyczyć którykolwiek z utworów Dumasa. Kobieta znów skierowała swoje zabarykadowane okularami oczy na ekran po czym powiedziała "Mieliśmy "Hrabię Monte Christo" ale ktoś od trzech lat nie oddaję tej książki." 
Podobne doświadczenie miałam gdy godzinę poświeciłam na szukanie "1984" Orwella; udało mi się ustalić że jest jedna książka w zasobach biblioteki ale jest w tej chwili wypożyczona. Niemniej udało mi się znaleźć "Hobbita" po Łacinie (nie żebym znała Łacinę, ale zawsze jest to ciekawe znalezisko) 
Niestety to fatum nie towarzyszy mi jedynie w tym przeklętym mieście (Wspominałam kiedyś że Carlisle jest oficjalnie objęte klątwą biskupa od roku 1525?) By zwieńczyć moje ostatnie wakacje w Toruniu, udałam się wraz z moją ciocią do empiku. Postanowiłam wykorzystać tą okazje aby wzbogacić się o jakąś ojczystą książkę którą trudno będzie mi dostać w Anglii. I tak to błąkając się między bogatą wystawą tworów Marii Nurowskiej, a  stolikiem z zasobami szkolnymi, usilnie szukałam jakiejkolwiek książki Hłaski. Kiedy me poszukiwanie spełzły na niczym, pełna rezygnacji ale też i nadziei udałam się do uroczej ekspedientki. 
-Przepraszam, czy są tu jakieś książki Hłaski, bo nie mogę żadnych znaleźć.
Kobieta spojrzała się na mnie pytającym wzrokiem, po czym wysunęła klawiaturę komputera zza lady.   
 -Jaki to był autor?
-Marek Hłasko...
Kobieta zmarszczyła nos, po czym znów na mnie spojrzała.
-To się pisze przez C H, czy przez samo?
-No raczej przez samo...
Kobieta zaczęła stukać w klawiaturę, kliknęła gdzieś parę razy, po czym powiedziała:
-Nie, nie mamy tu takiego autora, ale moglibyśmy zamówić. To by potrwało by tydzień.
-Nie, dziękuje.
"Ogniem i Mieczem" autorstwa Edwarda Marston 

Powracając do biblioteki, nie tylko mimo pełnych regałów często trudno jest znaleźć jakąkolwiek książkę, to w dodatku te książki które są, są rozprzestrzenione w niezwykle dziwny sposób.   Kiedy chciałam wypożyczyć "Władcę pierścieni", wpierw udałam się do sekcji z fikcją. Tam, pod literką "T"  znalazłam dwa egzemplarze "Powrotu Króla" , lecz po dwóch wcześniejszych częściach nie było śladu. Skierowałam więc swe kroki do działu fantasy i sci-fiction, tam nie dość że był "Powrót Króla" to nawet "Dwie Wieże", lecz i to na niewiele się zdało kiedy ja nadal nie przeczytałam pierwszej części tej znanej trylogii. Wtedy, w napływie desperacji  poszłam do sekcji dziecięcej.  Nie, nie było tam żadnej części "Władcy Pierścieni", ale za to udało mi się wejść w tymczasowe posiadanie "Hobbita" , i to nawet po angielsku, nie po lacinie.  



"THE END"

czwartek, 20 lutego 2014

Nordic Walking

Polski Przepis na Sukces
Dziś jest już trzynasty dzień Igrzysk Olimpijskich w Soczi i pierwszy raz od dłuższego czasu możemy cieszyć się z naszych sukcesów sportowych, ale czy w całej tej euforii zastanawiamy się czemu zawdzięczamy dziesiąte miejsce w tabeli wyników? Otóż za odrodzeniem Polskiego zamiłowania do sportów zimowych nie stoją wcale Adam Małysz czy Justyna Kowalczyk, a nikt inny jak emeryci i renciści. Od paru lat polscy emeryci i renciści z zawzięciem zaczęli ćwiczyć Nordic Walking. Właściwie nikt nie wie skąd się to zawzięcie wzięło. Nordic Walking zostało rozwinięte jako technika posezonowego ćwiczenia narciarstwa biegowego  przez pewnego Fina o imieniu Mauri Repo. Mauri napisał swoją pierwszą publikacje w roku 1979 i wiele czasu musiało minąć zanim ten sport został oficjalną dyscypliną Polskich seniorów. Może spodobał im się fakt że chodzenie o laskach jest uważane za sport? Chociaż wiele z uśmiechniętych dziadków wesoło maszerujących po osiedlu z kijkami, nigdy nie miało nart na stopach, nie zmienia to faktu że kult sportu zimowego wrył się głęboko do naszej świadomości, a dla niektórych kijki stały się przedłużeniem rąk, dosłownie.
 W te wakacje kilka dni spędziłam na Gdańskiej nadmorskiej plaży, brzegiem morza przechadzała się kobieta. Miała gdzieś 50 lat, a jej  tlenione blond włosy pięknie kontrastowały się z opalaną na ciemny brąz pomarszczoną skóra, i wściekło turkusowym bikini. Kobieta, jak już wcześniej wspomniałam, przechadzała się brzegiem morza i od razu było widać że  jest ona miłośniczką Nordic Walking. Cóż takiego mogło wyjawić upodobania sportowe tej Pani? Otóż idąc sobie plażą ta Pani wcale nie zdawała się zauważyć braku kijków i zamaszyście mieliła rękoma. Dziś to emeryci i renciści trzymają sporty zimowe przy życiu. Babcie prowadzące  wnuczków na plac zabaw z kijkami  szerzą zainteresowanie dyscyplinami zimowymi Polaków już od najmniejszych lat. Dzisiaj pewnie przeciętna pani Irenka spod czwórki może śmiało rywalizować z samym Marim Repo, gdyby nie fakt że Mauri umarł dwanaście lat temu. W sumie to szkoda że nigdy niedane mu było ujrzeć ulice pełne uśmiechniętych dziadków i babć przechadzających się o kijkach.  Gdyby Nordic Walking było dyscypliną Olimpijską to pewnie bylibyśmy jedyną drużyną składającą się jedynie z zawodników po 50. I tu znów rząd nie przykłada się to szerzenia sportu, biorąc pod uwagę nową ustawę emerytalną, przeciętny Polak nie będzie się mógł oddawać temu sportowi aż do sześćdziesiątego siódmego roku życia.

sobota, 1 lutego 2014

Strachy na Lachy

Najniecnieszy wynalazek wszech czasów
Tradycja opowiadania sobie różnorakich legend od zarania czasów była dużym elementem naszej kultury, i wbrew pozorom nie wiele się zmieniło. Dramatyczna historia dziewczynki która piła herbatę z łyżeczką w kubku i wybiła sobie oko (według nie których podań łyżeczka się rozgrzała od gorącego napoju i poparzyła dziewczynce twarz.) zna każdy. Historię tę przekazuje się z pokolenia na pokolenie, i naprawdę dziwi mnie, że nikt jeszcze nie wszczął  śledztwa historycznego aby ustalić tożsamość tego nieszczęsnego dziecka. Biorąc pod uwagę okoliczności wypadku myślę że mógł to nawet być zamach do którego użyto zdalnie kierowaną nagrzewaną łyżeczkę. I tu nasuwa się pytanie, przez kogo, i dla kogo  tą niecną pułapkę zastawiono, no bo przecież nie dla małej dziewczynki. Możemy tylko się domyślać czyje oczy ta niewinna istotka uratowała poprzez poświęcanie swoich. Dlatego właśnie zgłaszam postulat o właściwe uczczenie tej anonimowej heroiny. Uważam że należy jej się chociaż jakaś uliczka, bądź plac nazwany jej imieniem, np. "Plac Dziewczynki z Łyżeczką w Oku",  oczywiście nazwa jest jeszcze do negocjacji.
Następną prominentną osobą w naszej świadomości jest niejaki Dziad. Dziad postrach niejadków. Każde dziecko któremu zdarzyło się nie zjeść tyle ile wymagała norma, mogło się liczyć z tym iż ów Dziad zapuka do drzwi i zabierze nieszczęśnika w bliżej nie określone miejsce z bliżej nie określonych powodów. Mimo wielu starań nigdy nie udało mi się dowiedzieć dla kogo ów dziad pracuje, choć zdaję się utrzymywać stałe kontakty z bliskimi, w szczególności z babciami, swoich ofiar. Według nieoficjalnych źródeł organizacja do której należy Dziad stała za zamachem na wcześniej wspomnianej dziewczynce.
Śmiertelna trucizna  i niebzpieczeństwo
Kolejną rzeczą  która stanowi wielkie niebezpieczeństwo dla Polaka jest końcówka banana. Wydaję się iż końcówka banana jest powszechnie uważana za puszkę Pandory, w której znajdują się wszelkie  nieszczęścia świata. Podobno Polscy szpiedzy zawsze mają przy sobie końcówkę banana na wypadek gdyby mieli by wpaść w ręce wroga.
Jedną z nadprzyrodzonych sił z jaką przeciętny Polak musi się zmagać to groźne i wszechobecne przeciągi. Przeciągi te wydają się być tak samo groźne jak końcówki banana i mogą nas "przewiać". Przewianie ma wiele oblicz, i wszystko co ma coś  wspólnego z powietrzem i wiatrem może nas przewiać. Kiedy złapie nas jakakolwiek gorączka czy nawet ból głowy dowiemy się że na pewno się przewialiśmy. I trudno się z tym kłócić gdy nawet pobyt na dworze może spowodować przewianie.  
Jedną z następnych śmiercionośnych rzeczy jakie czyhają na nas w polskich mieszkaniach to woda z kranu. Z podejścia jakie Polacy mają do wody wydawać by się mogło że w naszej kanalizacji płynie trucizna a nie woda. Według niektórych wierzeń jest tak ponieważ do wody dodawany jest ekstrakt z końcówek banana. Jeżeli podczas goszczenia w Polskim domostwie napijemy się wody z kranu bardzo prawdopodobne jest ,że nasi znajomi zaczną się z nami  żegnać, i zadzwonią po księdza z prośbą o ostanie namaszczenie. A jeżeli na bosaka przejdziemy się po kafelkach lub po parkiecie, patrzeć się na nas będą jak gdybyśmy chodzili po wodzie. Dzieje się tak gdyż pewne straszne siły żyją w naszych podłogach które czyhają tylko na okazje aby użyć swoich telepatycznych mocy  i w nikczemny sposób zemścić się na naszych stopach.
Tak naprawdę jeżeli chcielibyśmy kiedyś zaimponować jakiemuś Polakowi, powinniśmy stanąć na bosaka na kafelkach, otworzyć na rozcież okna w pokojach, i wypić szklankę kranówki (oczywiście z  łyżeczką w szklance) i zagryźć to wszystko końcówką banana.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Z wyrazami należytego szacunku...

Angielska uprzejmość zasłużyła już sobie na miano legendarnej, a więc postanowiłam zadać sobie ten trud i ją opisać.
Uprzejmość to coś ,co Anglik wysysa z mlekiem matki, i nie jest to zwyczajna uprzejmość, ale uprzejmość bardzo specyficzna, osiągalna tylko dla Anglików. Nawet kiedy Anglik ma Cię głęboko gdzieś to jest uprzejmy.
Podczas całego życia Anglika, w każdej bez wyjątku sytuacji, wszystko jest absolutnie w porządku. To nie zwalnia nas oczywiście z obowiązku aby na wszelki wypadek się o to zapytać. Wszystkie rozmowy zaczyna się od "How are you?"  i w 75% odpowiedź brzmi "I'm fine, thank you." W pozostałych 25% jest to "I'm okay."  Fine i okay to jedyne stany w jakich Anglik kiedykolwiek się znalazł, bad to stan czysto teoretyczny i jest używany jedynie podczas rozmowy na temat kogoś innego. To też mediacje w Anglii przebiegają w dość specyficzny sposób.

Samobójca-  Skacze, nie próbujcie mnie powstrzymać, życie nie ma już sensu.
Mediator-  A jak się czujesz?  
Samobójca- W porządku, a Ty? 
 Mediator- Ehh, też nie najgorzej.

 Podczas rozmowy zauważysz również, że wszelkie formułki grzecznościowe wymawia się głosem o oktawę wyższym od naszego normalnego głosu, zalecane jest również przywdzianie wielkiego sztucznego uśmiechu, aby nasz rozmówca przypadkiem nie domyślił się że w rzeczywistości nie mamy aż tak entuzjastycznego podejścia do owej konwersacji. Ogólnie kiedy rozmawiają z kimś im niezbyt dobrze znajomym, mówią w tym swoim uprzejmym piskliwym tonie. Jest to swojego rodzaju kamuflaż który za zadanie ma sprawić iż wydają się że są nadzwyczaj  miłymi ludźmi
Po drugie Anglicy za wszystko przepraszają i dziękują, w sumie nie było by w tym nic dziwnego, jednak jednak oni przenieśli to do całkiem innego poziomu. Chodząc w sklepie ktoś Cię przypadkowo potrącił? Na wszelki wypadek go przeproś, bo w końcu wszedłeś mu w drogę. Każdą najmniejszą interakcje z kimkolwiek, kończymy na przeprosinach, bądź na podziękowaniu, a w ekstremalnych wypadkach na obu.
Ważne jest dla nich aby w każdym zdani chociaż raz wtrącić "proszę". Nieważne czy proszą o darowanie życia, czy o godzinę, ważne jest wtrącić co najmniej jedno "please", aby w ten sposób dać do zrozumienia drugiej osobie że jest się osobą wychowaną i uprzejmą.
Komplementy to kolejna rzecz która w angielskim jest używana jako przecinek. Jeżeli  nie ma czegoś oczywistego co można skomplementować, to zawsze można sprawić komplement na temat czyjejś lini nosa, bądź kształtu paznokcia. Anglicy prawią przeróżne komplementy aby i rozmówca był pewien, że są oni w ekstazie z powodu ich rozmowy.