niedziela, 22 grudnia 2013

Ida Święta

Już nadszedł ten wspaniały czas, prawie wszystkie produkty spożywcze w naszym domu są nietykalne i przeznaczone na święta, małe dzieci są zastraszane Mikołajem, a ze wszystkich zaułków wyskakują na nas świecące wystawy. Tak, za trzy dni są święta. Na całym świecie święta obchodzi się inaczej. Anglicy zaczynają od wielkiego śniadania, składającego się z  indyka, podejrzanego ciasta wyglądem przypominający mrowisko, oraz różnych innych wyspiarskich specjałów.  Prezenty które dostają od MikołajA, chowają bod choinką lub też wpychają do skarpetek. Resztę tego wspaniałego dnia spędzają z rodziną, na różnych familijnych zajęciach, takich jak oglądanie filmów itd. itp.
W święta emigrant staje przed dwoma wyborami, może albo pojechać do Polski,albo zostać sobie w odległym rogu Europy, i wszystkimi siłami spróbować zrekonstruować Wigilię, mając do dyspozycji głownie polskie sklepy. Wielu Polaków planujących zostać na święta w Anglii, już na kilka tygodni przed adwentem, zaczyna eksportować różne przysmaki (takie jak na przykład suszone grzyby) z Polski. Potem zaczynają się wyścigi do Polskiego sklepu, aby zakupić upragnione produkty zanim zostaną wysprzedane. Zakupienie żywego karpia jest praktycznie niemożliwe (poza tym osobiste zabijanie karpia jest przez tubylców postrzegane jako szczyt bestialstwa.) Handel ukatrupionymi karpiami ma się na wyspach całkiem nieźle. W niektórych polskich sklepach, zapisy na tę rybę zaczynają się już na początku grudnia. Do tego dochodzą różne inne, polskie specjały których Anglicy nie używają, takie jak suszone grzybki, przyprawy do pierników, a nawet zwyczajna galaretka czy mąka. Oprócz tego jest nie znany na wyspach zwyczaj kolędowania księży, aby zrekompensować to naszym rodakom, wiele polskich księży na terenie UK zgadza się kolędować. Jednak na taką kolędę, podobnie jak na karpia, trzeba się wcześniej zapisać.
Jak już wcześniej wspomniałam, w Anglii mają trochę inne tradycje. W Wigilię nie dzieje się nic specjalnego, i wszyscy idą spać dość wcześnie w oczekiwaniu na wielki dzień. O poranku, wszyscy schodzą się na uroczyste śniadanie. Głównym gwoździem programu jest indyk. Każda szanująca się Angielska rodzina na święta spożywa pieczonego indyka, indyk jest dla Anglików symbolem świąt, tak jak dla nas herbata jest symbolem Anglików. Anglicy również mają o wiele więcej piosenka o tematyce świątecznej (z wyjątkiem kolęd) niż my, wytłumaczyć to można tym, że niemal wszystkie Angielskie pieśni kościelne brzmią tak samo  zdają się mieć wiele wspólnych cech w kwestii melodii i tonacji.
Sklepy w Angli przygotowują się na święta, zaraz po Halloween . Wtedy to całe armie kartonowych Mikołajów przejmują kontrole nad wszystkimi wystawami w miastach, począwszy od salonu okulistycznego, do lokalnego supermarketu. W telewizji na okrągło puszczają przeróżne świąteczne filmy, na temat  magii świąt, i Mikołaja, elfów i w ogóle. Obowiązkowe są świąteczne reklamy, informujące nas o wszystkich niezbędnych rzeczach jakie koniecznie musimy zakupić przed świętami. W centrach miast, stają choinki, i dekoracyjne światełka. Co roku Norwegowie prezentują Anglikom choinkę, którą Ci stawiają na placu Trafalgar. Dzieje się tak od roku 1947 i jest znakiem wdzięczności za ukazaną pomoc w czasie drugiej wojny światowej. Nie wiem wiele więcej na temat Norweskich tradycji świątecznych, ale wydaje mi się że mogą one być co najmniej ciekawe...

sobota, 14 grudnia 2013

meteorologia

Jak można narzekać na Anglię i nie wspomnieć o tutejszej wspaniałej pogodzie. No więc proszę, dziś będzie post o zabarwieniu mocno meteorologicznym.

Czytając różnorakie baśnie, często możemy się natknąć na krainę wiecznego lodu i zimy, bądź na wspaniałe miejsce, wiecznie kwitnącej wiosny, lecz ani Hans Chrystian Andersen, ani bracia Grimm, ani też żaden inny bajkopisarz nigdy nie wspomnieli o  małej wysepce na której wieczne panowanie miała pochmurna jesień. (Trzeba przyznać że Makuszyński napisał o Krainie Deszczowców, ale to i tak była rola drugoplanowa)  W przeciwieństwie do baśniowych krain, ta nieciekawa sytuacja meteorologiczna wcale nie jest zarządzeniem Królowej, więc ani Aslan, ani mała Gerda w czerwonych bucikach, nie mogą pomóc nam, nieszczęśnikom.
No więc tak:
  • Lato w UK zaczyna się zazwyczaj środku lipca i kończy się w na początku sierpnia. Normalnie nie jest cieplej niż 20°C. Zazwyczaj, dla przeciętnego emigranta nie jest na tyle ciepło żeby chodzić w krótkich spodenkach, co nie oznacza że  tubylcy podzielają ten punkt widzenia. Już przy 10°C można zaobserwować małe stadka tubylców (zazwyczaj płci żeńskiej) eksponujących swoje dość blade, dolne kończyny, pokryte gęsią skórką. Kiedy w jeden z letnich miesięcy zaczyna świecić słońce zaczyna się oczekiwanie na ocieplenie i piękne lato, to oczekiwanie zazwyczaj trwa aż to września. 

    piękna złota jesień
  •  Jesienią wszyscy mają nadzieje na złociste liście na ulicy, uśmiechniętych ludzi w wełnianych czapkach, wesołe dzieci w parku bawiące się kasztanami, ale jesień NIGDY tak nie wygląda. Na jesieni jest zimno ,mokro i ogólna pluch na ulicy, a zbrązowiałe liście taplające się w błocie oblepiają krzywe płyty na chodniku.

przeciętny Anglik przy -2°C






  • Zima JesieńII. Zima to praktycznie kontynuacja jesieni. Czasami na ziemie spada zabójczy biały puch, który sprawia niezwykłą pluchę na ulicy. Tubylcy jednak poczuwają niezwykły strach przed tą pluchą i całe państwo staje w bezruchu. Miliony dzieci włączają telewizory i radia, aby z zapartym tchem wysłuchiwać wieści czy i ich szkoła zamknęła się z powodu dwu-centymetrowych    zasp śnieżnych. Gdy temperatura spada poniżej 0, ludzie ubierają się niczym Robert Peary, czy Roald Amundsen by dzielnie dotrzeć do Tesco po dwa pinty mleka, i cheerios'y 

  • I w maju i kwietniu nadchodzi dość znośny okres wiosny.  W wiośnie zaczynają kwitnąć kwiatki, ptaszki śpiewają i w ogóle. Dość często pada deszcz, ale zaczyna być za ciepło na zimową kurtkę. Wiosna jest jednym z najzwyczajniejszych okresów, to i trudno się o niej rozpisywać.

niedziela, 1 grudnia 2013

Tymczasem na Warszawskim Wybrzeżu...

Od paru lat zaczęła panować moda na polskie wersje zagranicznych programów, takich ja "X factor" i "Top Model". Nie do końca wiadoma czy powodem na to jest lenistwo polskich wytworni czy  też potrzebą na zagraniczne produkcje. Tak czy siak, polskie wersje rozmaitych talent show, czy reality nie są niczym nowym, w końcu wszyscy pamiętamy polskiego Idola, czy Big Brother'a. Można by się spodziewać że przeciętny polski widz będzie znudzony programami takiego formatu, aż tu nagle w internecie grzmi, że MTV właśnie wyemitowała Warsaw Shore.
Prekursor mody
Jeżeli nie wiesz co to Warsaw Shore, to masz niewiarygodne szczęście, i naprawdę, nie fatyguj się i nie próbuj tego zmieniać. Wszystko zaczęło się 3 grudnia 2009 kiedy pierwszy odcinek Jersey Shore został wyemitowany w Ameryce. Całe to widowisko polega na tym, aby w jednym budynku zgromadzić jak największą liczbę, człekokształtnych, pomarańczowych osób, a potem obserwować ich zachowanie. Ja uważam że program ten naprawdę nie powinien być emitowany przez MTV, a raczej przez Animal Planet. Męska część obsady wygląda jak przyrodnie rodzeństwo Spok'a ze Star Trek'u podczas gdy ich koleżanki do złudzenia przypominają wyrośnięte umpa-lumpy.
Początki Jersey Shore
Tak jak kiedyś, ludzie zbiegali się do gabinetu osobliwości, tak teraz każdy przełączał kanał aby obejrzeć kolejny odcinek Jersey Shore. Nieświadomy niczego widz, mógł by pomyśleć że jest to serial dokumentalny o plemieniu istot łączących człowieka z małpą w łańcuchu ewolucji. Ich codzienne czynności wydają się składać z walk o  miejsce w hierarchii stada, i czegoś co przypomina tanieć godowy jeży pigmejskich. W każdym bądź razie, po kilku sezonach MTV zdecydowało iż podobne błogosławieństwo, w postaci Geordie Shore, spadnie również na wyspiarzy. Większość z uczestniczek Geordie Shore wyraźnie postanowiła pobić swoje Amerykańskie koleżanki w ilości pomarańczowej mazi którą nosiły na twarzy, do dziś eksperci spierają się co do tej kwestii, gdyż niektórzy twierdzą ,że była to zwyczajna farba, gdy inni popierają tezę że  są to gliniane maski.
 Po tym jak ten program dokumentalny  spotkał się z pozytywną krytyką, twórcy stwierdzili że przyszedł czas na to byśmy i my Polacy mogli skosztować tego zachodniego dobrodziejstwa. I tak na świat przyszło Warsaw Shore. Jeżeli weźmiemy pod uwagę że głównym powodem tego programu jest pokazywanie sztuczności, to my na pewno będziemy na prowadzeniu, bo w końcu jest to podróbka, podróbki. Mój największy problem z "Warsaw Shore"  nie jest niewyobrażalnie wysoki poziom wszechobecnej tępoty, a raczej bezsensowna nazwa. Muszę przyznać ,że w Warszawie byłam tylko raz, i jak teraz widzę dość powierzchownie, bo w ogóle niedowidziałam się że w naszej stolicy jest nie tylko Pałac Kultury, i MPW ale również... wybrzeże. No ale skoro to w Warszawie jest wybrzeże, to pomnik Obrońców Wybrzeża powinien stanąć zaraz koło Syrenki, albo morze Małego Powstańca. Skoro twórcą tak bardzo zależało na zatrzymaniu  oryginalnej nazwy to czemu nie umiejscowili swojego dzieła w Trójmieście? Poza tym nie wiem czy Angielska nazwa to w ogóle dobry pomysł; czy naprawdę chcemy by za granicą naszą stolicę kojarzono z  niezwykle ograniczonymi umysłowo osobami, którym najmniejsza potrzeba fizjologiczna może dostarczyć rozrywkę?
Doszły mnie słuchy że scenariusz do kolejnych odcinków jest inspirowany starymi odcinkami "Z kamerą wśród zwierząt" ale ja myślę że to są po prostu wycięte sceny. Tak czy siak, nie jest to jedynie bezmyślne widowisko, mające na celu jedynie odmóżdżenie widzów, gdyż dla niektórych jest to idealna okazja aby się dowartościować, i pocieszyć. Na przykład, następnym razem jak będziesz próbować pójść do toalety po ciemku, i staniesz na chytrze ukrytym klocku lego, to zamiast przeklinać wszystko na czym świat stoi, to przemyśl wszystko spokojnie, i powiedz sobie "Przynajmniej nie jestem tą biedną Eweliną z Warszawy"
Tak, Warszawa wreszcie dorobiła się wybrzeża.
 

sobota, 16 listopada 2013

5 listopada

Gdyby nie wystarczało to, że jeżdżą po złej stronie ulicy, mają dwa krany zamiast jednego, a w toelecia nie ma ani jednego gniazdka, to w dodatku Sylwestra świętują w listopadzie. Wielu, zamieszkujących Wielką Brytanię, emigrantów głowi się dlaczego najwięcej fajerwerków jest puszczanych 5 listopada. Niektórzy mają bardzo niejasne pojęcie o co właściwie chodzi. A wszystko zaczęło się w 1605 kiedy na tronie zasiadał Jakub I. Kuba był protestantem, który w wolnych chwilach lubił tropić, i palić czarownice. Był tak zajęty czarownicami, że Katolikom dał trochę więcej spokoju, i wolał skazywać ich na banicję, niż na śmierć. Nie mniej grupa kilkunastu Katolików obmyśliła spisek który miał by wieść do przywrócenia Katolicyzmu w Anglii.
5 listopada miało odbyć się otwarcie Angielskiego parlamentu. Podczas otwarcia zebrać mieli się, nie tylko, król i posłowie, ale również najważniejsi anglikańscy biskupi, i sędziowie sądu najwyższego. Grupa spiskowców postanowiła więc, że to najlepsza okazja aby wysadzić cały rząd w powietrze. Według planu, na tron miałaby wstąpić dziewięcioletnia córka Jakuba, Elżbieta. Która była wówczas trzecia w kolejce do tronu.   Elżbieta byłaby wychowana na Katoliczkę, i w ten sposób korona wróciła by do starej wiary
W skrócie, spiskowcy planowali wysadzić izbę Lordów w powietrze poprzez podpalenie prochu który wsadzili by do piwnic budynku. Następnie porwaliby księżniczkę Elżbietę, która wstąpiłaby na tron jako Katoliczka.
Jednak 1 listopada, drogą listową  do króla doszły wieści o spisku. List nie zawierał żadnych detali, nie mniej w nocy 4 listopada król zarządził by cały budynek był przeszukany. Wtedy to sprawa się rypła gdyż, Guy Fawkes, jeden ze spiskowców właśnie pilnował 33 beczek prochu, jakie zgromadził w piwnicach. Został on natychmiast aresztowany i zawieziono go do wieży Londyńskiej. Z oczywistych powodów jako imię podał John Johnson. Gdy inni jego sprzymierzeńcy usłyszeli o aresztowaniu  niejakiego Johna Johnsona, wszyscy uciekli w jak największym pośpiechu na północ.Podczas dalszych inwigilacji w wierzy Londyńskiej Guy Fawkes przyznał się do wszystkiego, i w ten sposób został skazany na śmierć.
Kiedyś rząd dbał o rozrywkę ludu, nie to co teraz. Więc Jakub poprzez egzekucje Guy Fawkes'a, postanowił zafundować swoim poddanym niezapomniane wrażenia dla całej rodziny. Najpierw nogi nieszczęśnika przywiązano do konia, który następnie pogalopował ulicami Londynu na miejsce egzekucji.
Później powieszono go na szubienicy. Plan był taki że podduszą go prawie na śmierć, a w tedy chwile przed tym jak wyzionie ducha, wyprują mu wnętrzności, a dopiero wtedy miał by on być poćwiartowany. Jednak ku rozczarowaniu publiczności, Guy zeskoczył z szubienicy, tak że złamał szyję i zmarł przed główną atrakcją.  Jak to mówią w showbiznesie: "The show must go on" więc królewscy kaci wypruli i poćwiartowali ciało Guy'a nie bacząc na to że był on już martwy. 

Cała ta historia wstrząsnęła całym ludem, gdyż po dziś dzień, przed każdym otwarciem parlamentu, piwnice pod izbą Lordów są przeszukiwane, aby upewnić się że nikt niczego nie będzie wysadzać. No i oczywiście bonfire. W prawie każdej miejscowości w Anglii odbywają się jakieś celebracje. Najbardziej ciekawi mnie, co by się stało gdyby plan się powiódł, i na tron wstąpiła by Elżbieta. Czy świętowalibyśmy obalanie złego króla? W każdym bądź razie, jeżeli wcześniej nie wiedziałeś, to już wiesz dlaczego Angole zdają się świętować Sylwestra w listopadzie.

piątek, 1 listopada 2013

Trick or Treats

Przepraszam za opóźnienie jednak napotkały mnie problemy z łączem internetowym, więc proszę sobie wyobrazić ,że to wczorajszy post.


To już dziś, Halloween. Każdy jako tako rozumie jak to działa; przebrane dzieci chodzą i szantażują ludzi tym,że jeśli nie dostaną cukierków to się zemszczą w bliżej nie określony sposób.   Na początek był to angielski odpowiednik dziadów, kiedy to przebierano się by przepędzić złe duchy, mroczne moce itd. Potem przerodziło się to w wymówkę na przebieranie się w dziwne ubrania i obżeranie się słodyczami.
Oczywiście nie wszyscy są fanami tego święta. Na przykład świadkowie Jehowi, pewnie nie lubią gdy przypadkowi ludzie pukają im do drzwi. Święto jest również zmorą dla dentystów i wszelkiej maści ortodontów, którzy mogą jedynie bezsilnie  przyglądać się jak setki dzieci wychodzą na ulice by pokryć swoje zęby próchnico twórczymi substancjami.
Najdziwniejszym fenomenem związanym z tym świętem jest waga jaką do niego przywiązuje wielu emigrantów. Dla niektórych nie celebrowanie jego jest  wyrazem braku chęci z asymilowaniem się z tutejszą kulturą, i ignorancją dla angielskich tradycji, podczas gdy  inni czują się nim urażeni, i rozdają ulotki uświadamiające dzieci dokładnie jak bardzo to uraża ich kulturę.Wielu przywiązuje do tego większą wagę niż tubylcy którzy świętują ten dzień, od pokoleń.
Najciekawsze w Halloween jest to że nikt ze świętujących nie wie do końca co świętuje, bo nie wydaje mi się  żeby ktoś to robił z powodu złych  duchów. Wygląda na to że wszyscy wyszli z założenia że każdy powód jest dobry żeby przebrać  i zbierać cukierki od przypadkowych osób. Jednak dziwi mnie, że jeszcze żaden zatroskany pedagog, psycholog, czy innych ekspert jeszcze nie wpadł na to że Halloween święto ,które formuje w dzieciach tendencje socjopatyczne, kreuje niezdrowe oczekiwania od społeczeństwa, i uczy dzieci maskować emocje.  No bo co innego może wyrosnąć z ludzi którzy spędzali dzieciństwo na chodzeniu w przebraniu i szantażowaniu ludzi w ich własnych domach?
Z Halloween wiąże się wiele ciekawych tradycji i przepowiedni. Według Szkotów jeżeli obierzemy z  jabłka długi pasek skórki, a następnie rzucimy go przez ramię na podłogę, skórka ułoży się w pierwszą literę imienia naszego przyszłego współmałżonka. Co więcej według dziewiętnastowiecznych  wierzeń panny które w noc Halloween będą siedzieć w ciemnym pokoju i patrzeć w lustro, zobaczą twarz swojego przyszłego męża, chyba że dane jest im umrzeć przed ślubem wtedy zobaczą czaszkę. Na wyspach, Halloween ogólnie było dość matrymonialnym świętem. Podobno jeżeli w nocy Halloween złapiemy ślimaka i zamkniemy go w pojemniku o płaskiej powierzchni, w poranku pierwsza litera imienia naszego przyszłego męża, żony (co kto woli) będzie napisana ślimaczym śluzem. Dziś mało kto zajmuje się tymi praktykami, choć zabawa w wyławianie zębami jabłka z miski z wodą, nadal jest popularna na dziecięcych zabawach.
Jednak Halloween nie świętują jedynie dzieci, dorośli również lubią przebierać się w różne kostiumy. Dla jednych jest to idealna okazja żeby chodzić półnago i nie spotykać się z krytyką społeczeństwa, inni wolą przebrania bardziej humorystyczne, na przykład ja uważam że najlepiej było by się przebrać za świadka Jehowy, wtedy ludzie byli by pewnie szczęśliwi że  potrzebne nam są jedynie słodycze. Kiedy słyszę pukanie do drzwi, zazwyczaj mam ochotę dać upust wszystkim moim aspołecznym tendencjom, jednak kiedy w progu staje siedmioletnia dziewczynka, która  sama wygląda jak gdyby mogła przestraszyć się własnego cienia, nawet ja nie mam serca utrudniać jej szantażowania. Co nie oznacza że wszyscy nie używają tej okazji do zemszczenia się na społeczeństwie. Jeżeli ty nie wiesz do końca co ze sobą zrobić, oto moja propozycja: 

niedziela, 20 października 2013

Imperium Kontratakuje

Dla wielu osób Wielka Brytania i Anglia to jedno, i to samo. To oczywiście mylne pojęcie, i możemy to odczuć wyjątkowo dotkliwie w Szkocji, gdzie twierdząc że jesteśmy w Anglii ryzykujemy uszczerbkiem na życiu bądź zdrowiu. Państwo oficialnie nazywa się Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, a piecze nad nim sprawuje pewna przemiła starsza Pani.
Pozdro dla kumatych ;)

Żeby to wszystko zrozumieć musimy cofnąć się do starożytności kiedy to paru zbłąkanych rudych wikingów i Gotów przybyło do pewnej małej wysepki w rogu Europy. Zajęli się uprawą rolną i hodowaniem owiec. Żeby nie było nudno podzielili się na kilka klanów, by mieć powód aby się na wzajem wyrzynać. Postanowili nazwać się Celtami. Niektórzy twierdzą że Celtowie byli niezmiernie rozwinięci, i utrzymywali kontakty z nadprzyrodzonymi mocami, świadczyć o tym mają enigmatyczne budowle takie jak na przykład Stonehenge. Niektórzy uważają że Stonehenge to największe w historii osiągnięcie Brytyjczyków.Ta sielanka trwała do roku 42n.e kiedy to Brytania doświadczyła pierwszej prawdziwej fali emigrantów. (Oczywiście Rzymianie przymierzali się do tego już wcześniej, ale wówczas byli zbyt zajęci Wencyngetoryksem.) Wtedy to Cesarz Klaudiusz, wraz ze swoim wiernym przydupasem, Aulusem Plaucjuszem postanowili wybrać się na wyspy, (bynajmniej nie na truskawki). Dzięki temu tubylcy zostali włączeni do Cesarstwa Rzymskiego i mogli cieszyć się innymi  osiągnięciami ówczesnej techniki, takimi jak łaźnie i akwedukty. Jednak nie wszyscy byli tym zachwyceni, między innymi niejaka Boudika. Boudika była z plemienia Icenów, i była jakby Brytyjską, rudą, Angelą Merkel starszej generacii. Kiedy w roku 60, ówczesny namiestnik Brytanii, Swetoniusz Paulinus, pojechał oblegać paru druidów na wysepce koło Walii (według nieoficjalnych danych, chciał aby wyjawili mu znaczenie Stonehenge)  Boudika wykorzystała okazje i wznieciła krwawe powstanie, które Swetoniusz spacyfikował. Co do Boutiki, nie wiadomo jak skończyła, Tacyt twierdzi że popełniła samobójstwo, podczas gdy Kajusz Dion twierdzi że padła ofiarą epidemii. Cała sprawa też nie była korzystna dla Swetioniusz, gdyż został odwołany ze stanowiska przez Nerona, gdyż ten się obraził, że była taka fajna rzeź a nikt go nie zaprosił. Po kilku dekadach od tego zdarzenia władze na Imperium Rzymskim objął Hadrian. Hadrian nie miał ochoty walczyć czy spoufalać się ze Piktami (Szkoci to Piktowie wersja 2.0) więc zbudował  mur. I w ten sposób zapoczątkował trwającą do dziś modę na budowanie wszechobecnych murków, które służą do oddzielenia  swojego pastwiska od pastwiska sąsiada. 
Mur Hadriana oddzielający Piktów od cywilizacji


teraźniejszy murek służący do oddzielania jednych owiec od drugich owiec.













Rok  410 n.e. jest uznawany za koniec władzy Rzymu nad Brytanią. Wtedy to imperium osłabło i żaden murek nie mógł obronić go przed Barbarzyńcami.  Rzymscy namiestnicy opuścili Brytanie. Anglo-Saksonowie zjednoczyli się i ustanowili sobie Królestwo Anglii, a po pewnym czasie ich piktyjscy koledzy postąpili podobnie i założyli Szkocję. Przez kilka lat nikt zbytnio się nie interesował tą małą wysepką, a jej mieszkańcy spędzali czas na swojej wersji gry o tron. Trwało to do roku 1066 kiedy to niejaki Wilhelm , postanowił zostać zdobywcą i wybrał się z Normandii do Anglii. Wtedy na tronie Angielskim zasiadał Herald II Goodwin. Obejmowanie władzy było dość męczące dla Heralda, gdyż musiał po przekomarzać się z paroma osobami by poparli jego racje do tronu, co wiązało się z różnymi finezyjnymi morderstwami, więc nie miał ochoty tracić królestwa. Zorganizował armie i stoczył parę bitw aż w końcu doszło do starcia w Hastings. Wtedy to armia Wilhelma, licząca około 10,000 stoczyła bohaterskie starcie z armią Heralda liczącą sobie około 7000 ludzi. Bitwa ostatecznie zakończyła się kiedy jeden ze strzelców Wilhelma trafił strzałą w oko Haralda, który zmarł na miejscu. W ten sposób w Święta Bożego Narodzenia w 1066 na tronie Anglii zasiadł Wilhelm Zdobywca. Mimo swojego tytułu jego władza nie była ostatecznie umocniona aż do roku 1072.  Jednak Wilhelm nie nazywał się Zdobywcą bez powodu. Zdobywanie było jego największym hobby, to też do roku 1094 większość Wali była pod władzą jego najstarszego syna, Wilhelma II.
W ten sposób Anglia i Walia były jednym państwem, a Szkocja drugim  taki stan rzeczy trwał do 1603 kiedy po śmierci królowej Elżbiet w wersji 1.0, na tron wszedł ówczesny król Szkocji, Jakub VI i został Jakubem I Anglii. Kubuś był synem Szkockiej królowej Marii. Maria była kuzynką Elżbiety jednak w roku 1587 kuzynki się pokłóciły, a  że Ela była dość obrażalska skazała ją na śmierć (chociaż trzeba przyznać że nie bez wahania) . I tak to kiedy i Elżbiecie przyszło umierać, nie miała ona żadnego potomstwa, a syna zmarłej kuzynki wskazała na dziedzica.  Od tego czasu, choć oba królestwa miały jednego władce pozostały one oddzielnymi królestwem. w 1606 do użytku weszła flaga stworzona z połączenia szkockiej i angielskiej flagi.
Flaga Zjednoczonego Królestwa, powszechnie używana jako fajny wzorek na poduszki i notesy

Mało znana flaga szkocji
Flaga Anglii, ją najczęściej widać na mistrzostwach piłki nożnej
 



 





Dopiero w roku 1707 za panowania królowej Anny, powstało Zjednoczone Królestwo. Ance zapewne nie chciało jeździć na osobne posiedzenia parlamentu w Anglii i w Szkocji. W ten sposób powstało Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Od 1922, Irlandczycy z południa oddzielili się i w 1937 zyskali niepodległość, jako Republika. 



niedziela, 13 października 2013

Gimbus what is your sound?

Postanowiłam opisać temat na którym siła rzeczy się znam. No bo co może być bliższe gimbusowi, jak inne gimbusy? Moje pojęcie na temat polskich przedstawicieli tego gatunku jest dość mgliste , jakkolwiek o ich brytyjskich kolegach z miłą chęcią się rozpiszę. Po pierwsze musimy uświadomić sobie że gimbus to nie wiek, to stan umysłu. Tak więc możemy napotkać 10 latki już przejawiające zainteresowanie tym nurtem, Zazwyczaj jednym z wczesnych objawów jest wielka, siedmio milowa grzywką oplatająca na wskroś całą głowę, i sympatia do takich "artystów" jak Justin Bieber, czy 1Direction. Tak przedwczesne wkraczanie w tą fazę zazwyczaj wiąże się z byt szybkim i nie ograniczonym dostępem do intenetu. To wtedy dzieci są  wystawione i zaczynają wgłębiać się w takie praktyki jak "sweet focie" i inne dziwoty.
Gimbusy na wyspach dzielą się na kilka rodzajów.
Chav
 Jednym z najliczniejszych  do którego należy najwięcej gimbusów płci męskiej są dresiarze. Anglicy mówią na nich Chav i nikt do końca nie wie  skąd się to nazewnictwo wzięło.  Jedni twierdzą że z rumuńskiego inni uważają że to tajemny akronim. Sami zainteresowani się tym nie przejmują, gdyż większość z nich nie ma pojęcia o istnieniu Rumuni, i znaczeniu słowa "akronim". Opisałam ich już zresztą w wcześniejszym wpisie, więc dla tych którzy są na tyle normalni, że nie czytają tego bloga regularnie, powiem tyle, że do złudzenia przypominają wersje nadwiślańską, tyle że mają zdecydowanie więcej żelu we włosach.

Hipsterzy
Hipsterów nie ma wielu, a ci co są, byli za nim stało się to modne. Prawdziwy hipster nigdy nie powie, że jest hipsterem, bo on jest oryginalnym indywidualistą.  Słucha zespołu którego jest jedynym fanem, i na pewno o nich nie słyszałeś. Ubiera się w lumpeksach, ale tylko w takie ubranie które przeleżały 20letnią kwarantannę w czyjejś szafie, bo inaczej będą zbyt "main stream". Szpanują starą Smieną, którą znaleźli u babci, i którą zawsze noszą na szyi chociaż w środku nie ma nawet kliszy. Lubią nosić okulary nawet kiedy ich nie potrzebują (nie tyczy się to jednak innych protez takich ja aparaty słuchowe itp.) I uważają że są cyniczni, ale ty jesteś zbyt ogłupiony komercją ,żeby to zrozumieć.

Fani chińskich bajek
Catch them all?
Po pierwsze to wcale nie są chińskie bajki, tylko porządne, japońskie Anime.  Ci ludzie ubierają się jakby byli z chińskiej bajki  anime, często noszą słodkie 2 kitki, i ubrania przypominające wiktoriańskie koszule nocne. Jak prawdziwi Japończycy, w wolnych chwilach lubią popadać w depresje, i komunikować się z duszami przodków itp. Inspiracje czerpią z chińskich bajek mang, które czytają od tyłu. W przeciętnej mandze główny bohater zabija brata matki ciotecznej babci, który jest wysłannikiem tajnej, i mrocznej  organizacji która przez przypadek zabrała dusze ojca głównego bohatera, bo pomylili go z prezydentem Kirgistanu. Główny bohater często jest ćwiartowany, ale dusze przodków pomagają mu się regenerować. I tak w kółko prze 400 tomów.

Emo
 Wbrew pozorom to nie jest nielotny ptak, a niezwykle uczuciowy młody człowiek którego nikt nie rozumie. Emo lubi inscenizować historie z "1000 ways to die" Prowadzi blogi na których pisze cyklami: przez pierwsze dwa tygodnie opisuje swoje beznadziejne życie, i posuwającą się depresje. Zwieńczeniem każdego cyklu jest opisywanie swojej próby samobójczej. Głównym problem jest to, że nikt ich nie rozumie a oni cierpią.


Jeśli nie odnalazłeś się w żadnej z tych grup nie rozpaczaj zawsze możesz dołączyć. Albo tak jak ja możesz spędzać
 wolne chwile słuchając Norwegów śpiewających po rosyjsku na temat Kirgistanu.

sobota, 5 października 2013

Jak cię widzą tak cię piszą

Wielu ludzi zdaje się kojarzyć miasto Londyn, ze światem wielkiej mody i projektantów. I choć nie wątpię w umiejętności takich osobistości jak Alexander McQueen, czy Vivienne Westwood, jednak czuje się zobowiązana zauważyć, że wiele z ich rodaków nie podziela ich poczucia stylu. Wiele Brytyjek, za szczyt mody uważa legginsy (szczególnie czarne) , najlepiej tak obcisłe żeby można było przez nie zobaczyć cellulitis. Do tego zakładają równie obcisły biały podkoszulek. Raz widziałam prawdziwą fankę tego nurtu, która zapewne postanowiła prześcignąć wszystkich, i swoje dolne kończyny odziała jedynie cienkimi czarnymi rajstopami, i tak zwanymi ugg boots.
Ugg Boots, to kolejna rzecz której nie jest mi dane zrozumieć. Choć zaczęłam je zauważać również nad Wisłą, pierwszy raz zetknęłam się z nimi właśnie na wyspach. Dla tych co mieli to szczęście ich wcześniej nie widzieć, śpieszę wytłumaczyć, iż są to buty krojem przypominające gumofilce w których kiedyś, moja prababcia doiła krowy. Według źródła wszelkiej wiedzy, zwanego też Wikipedia, Ugg boots wywodzą się z Australii, a swoją nazwę otrzymały, ponieważ ludność uważała je z po prostu brzydkie buty (ang. Ugly Boots) i to chyba wszystko w tym temacie.
Wiele tubylców (szczególnie tych płci żeńskiej) lubują się w kolorowaniu swojej twarzy na pomarańczowo, choć wiele z nich twierdzi że używają tylko podkładu, ja jestem pewna, że do demakijażu jest im niezbędny młotek i dłuto. Ostatnio, również panuje moda na rysowaniu sobie olbrzymich, czarnych,  trójkątnych brwi. Co skutkuje tym że wiele pań wygląda jak aktorzy ze starożytnych greckich amfiteatrów.
Wśród panów, również zdaję się panować moda na dość ciekawe fryzury, które przypominają fryzurę jaką zwykł nosić Pan Wołodyjowski. Krótko obstrzyżone włosy do o koła, i tylko na czubku pozostawione trochę dłuższe. Te dłuższe włosy zazwyczaj są zaczesywane na bok, tak trochę a la Hitler.  O prócz tego są wszech obecne grzywki, czym większe tym lepsze, najlepiej aby zakrywały połowę twarzy. Widziałam nie których którzy swoje grzywki zaczesują już z nad ucha.
Dwoje tubylców na tutejszej imprezie
W ostatnie lato panowała moda na króciutkie przycięte bluzeczki, odsłaniające pępek. Wiele osób jednak nie zdawało sobie sprawy, że kiedy na brzuchu ma się szesnaście fałd tłuszczu, i boczki wylewające się poza obcisłe spodenki zapięte na słowo honoru, króciutka bluzeczka nie wygląda zbyt apetycznie.
Oprócz tego są jeszcze tutejsi dresiarze. Największe zagęstnienie tych osób jest przy McDonaldzie. To właśnie tam, różne klany dresiarzy się spotykają, by w swoim tajemnym języku omówić głębokie filozoficzne zagadnienia.   Dresiarze płci żeńskiej są najłatwiejsi do odróżnienia.  Włosy mają pofarbowane na czarno, lub na blond, i spięte w kitka. Na twarzy noszą gliniane maski, i całą skórę pokrywają  samoopalaczami. Przywdziewają się w różowe dresy. Górna część dersu musi być koniecznie przykrótka, tak aby widać było pomarańczowy pępek.  Do tego na stopy zakładają różowe szpilki, a na ramię torebkę w lamparcie cętki. Cały strój zwieńczają siedmiomilowe tipsy w uroczych jaskrawych kolorach. Dresiarze płci męskiej zazwyczaj paradują w szarych bądź czarnych dresach. Żeby podkreślić swoją dominacje, nogawki wkładają do skarpetek. Na nogach noszą obuwie sportowe, często są to Airwalki Maxy, ale i inne marki są dopuszczalne, byle były w jaskrawych kolorach. Coraz częściej nie zakładają bluz z kapturem, tylko koszulki polo, z przeceny z Sport Direct. Dresiarze przysposobili sobie specjalną manierę chodzenia, która polega na tym że jak dresiarz idzie, to najpierw
  idą jego dolne kończyny, a dopiero potem reszta jego ciała. (W ten sposób odciążają nogi.)






piątek, 27 września 2013

Polski Sklep, Ostatnia Ostoja Normalności

"Polski Sklep" taki szyld można dziś zobaczyć w prawie każdej miejscowości, w UK, której populacja przekracza 10000 mieszkańców. Dla wielu Polaków na emigracji, Polski Sklep to prawdziwa oaza, raj na ziemi, skrawek ojczyzny w którym można się poczuć jak w starym, dobrym, osiedlowym sklepiku pani Jadzi, na rogu. Dlatego też polskie sklepy są otaczane specjalną czcią (podobnie z resztą jak polska półka w miejscowych supermarketach)
Wszystkie polskie sklepy są do siebie niezwykle podobne, tak więc Polski Sklep Orzeł, w Birmingham,  będzie do złudzenie podobny do  Polskiego Sklepu Wisła, w Glasgow. Polskie sklepy za zadanie mają zaopatrywać polskich emigrantów w różnego rodzaju polskie specjalności, takie jak parówki Morliny, mrożone pierogi, i chleb (Poznańska mąka śląska także cieszy się dość dużą popularnością, ex aequo z galaretką i mączką ziemniaczaną) Ogólnie w Polskim sklepie można znaleźć wszystko to, co w każdym innym nadwiślanym spożywczaku. Za pewne ,za sukcesem Polskich sklepów stoją specyficzne właściwości żywności Angielskiej, które z resztą opisałam we wcześniejszym wpisie.
Jednak, dla wielu emigrantów polski sklep to coś więcej niż zwyczajny spożywczak, (bo w końcu odkąd  sukces tych sklepów podchwyciły markety, polskie półki można znaleźć w prawie każdym supermarkecie) Polski sklep jest dla nich punktem odniesienie do normalności, jedyną świecąca latarnią w głębinach angielskich fish and chipsów. Tacy ludzie potrafią stołować się wyłącznie w polskich sklepach, i nawet płatków śniadaniowych nie kupują gdzie indziej.
Polski sklep to zapewne dość dochodowy interes, biorąc pod uwagę że 99.99% polskiej emigracji częściej, bądź rzadziej będzie musiało coś z polskiego sklepu kupić, (bo  nawet wyspiarska galaretka jest dość specyficzna, w smaku przypomina proszek do prania, a w konsystencji kisiel.) Jednak bycie właścicielem polskiego sklepu niesie ze sobą wiele korzyści socjalnych. Pracując w polskim sklepie nie tylko będziemy w centrum polonijnych wydarzeń, ale uzyskamy unikalną pozycje autorytetu w społeczności polskiej, gdzieś pomiędzy nauczycielką w polskiej szkole sobotniej, a polskim księdzem, (jeśli takie osoby faktycznie w owej społeczności są i funkcjonują) . Jednakże, ponieważ polski sklepikarz jest dla emigrantów osobą publiczną trudno jest się obejść bez różnorakich ekscesów, i skandali.  Ludzie będą chętnie na temat takiego właściciele plotkować, i wymyślać różnego rodzaju plotki na temat każdego jego poczynania.A nie daj Boże, ktoś kupi przeterminowane flaki w oleju, smród będzie się niósł przez całą okolice, i co niektórzy zdecydowanie będą woleć do Bydgoszczy dojeżdżać niż w owym polskim sklepie kupować.
Mimo wszystko, prawdziwe schody zaczynają się kiedy na dość małym terenie zaczynają funkcjonować dwa sklepy spożywcze. Już na dwa miesiące przed otwarciem tego drugiego, miejscowa ludność będzie spekulować na temat wzajemnej rywalizacji dwóch właścicieli, i ich wcześniejszych korelacji, szczególnie jeżeli ten pierwszy sklepik jet powszechnie lubiany i szanowany wśród klientów.
Opinia tubylców na temat takiego sklepów jest dość zróżnicowana. Wielu nawet nie zauważa jego istnienia. Zdarzają się jednak Anglicy którzy z ciekawości do takiego sklepu zawitają,  choć są i  tacy dla których pozostaje on enigmatycznym lokalem z którego wychodzą ludzie z pełnymi białymi reklamówkami

piątek, 20 września 2013

Tanie dni czyli, Charity vs Lumpeks

Podczas mojej ostatniej wizyty w Polsce (co było jakieś 3 tygodnie temu) nie mogłam spokojnie przejść 3 metrów żeby z jakiegoś znaku, plakatu bądź ogłoszenia nie wzywano mnie do kupna odzieży używanej z różnorodnych państw europejskich. Trudno mi nie zauważyć że z każdym rokiem przybywa co raz więcej lumpeksów, i jest ich już chyba więcej niż  wszechobecnych Biedronek i Lidlów razem w wziętych. Zauważyłam również że lumpeksy grają co raz to większą role w życiu Polaków albowiem jedno z pierwszych zdań które usłyszałam jak przyjechałam do naszego pięknego kraju to:
- A wiesz gdzie, kiedyś było CCC? To teraz jest lumpeks, ale taki, co tam bogaci ludzie kupują. Pójdziemy tam we wtorek, bo wtedy mają tanie dni. Do wtorku było jeszcze parę dni  przez które nie udało mi się wymigać od wizyty w tym burżuazyjnym lumpie, faktycznie był dla prawdziwej burżuazji, bo wcale nie pisało "lumpeks" tylko "second hand". Jednak niby wszyscy kupują u tej samej pani Reni, ale hipsterzy i  ci bogatsi chodzą właśnie do "second handów" a nie do lumpeksów. Znam wiele osób dla których lumpeks jest prawdziwą pasją. Dobrze znana mi starsza pani jadąc w aucie zawsze każe się zatrzymać jak tylko zobaczy jakiś lumpeks. Pewnego razu zobaczywszy przez okno jakiegoś lokalu wiszące ubrania,  weszła i głosem pełnym nadziei zapytała:
- Przepraszam czy tu lumpeks?
Kobieta za ladą wyglądała na lekko zdezorientowaną i odpowiedziała
-Nie. To pralnia.
Jak możecie się domyślać w czasie moich wakacji zwiedziłam parę lumpeksów, i nie umknęło mojej uwadze że  wiele z ubrań miało metki z ceną dobrze znanych Angielskich charity.
Ach, te tanie dni
Różnica między lumpeksem a charity (jak z resztą sama nazwa wskazuje) jest taka, że charity działają całkowicie charytatywnie i wszystkie pieniądze uzyskane ze sprzedaży rzeczy używanych przeznaczane jest na jakiś szczytny cel, dlatego w Anglii działają siatki charity, takie jak na przykład Salvation Army (ang. Armia zbawienia)  które można znaleźć w prawie każdym Angielskim mieście. W charity można nabyć wszystko, zaczynając od zabytkowej kolekcji różnorakich szpilek (i nie chodzi mi tutaj o buty) , kończąc na prawie nowym wózku dziecięcym. Pracują tam wolontariusze, i są to zazwyczaj stare babcie emerytki, ale co raz częściej można tam znaleźć młodsze osoby. Charity bardzo przypadły do gustu wielu z odwiedzających nas gości. Posunęło się to do takiego stopnia że jeden z takich gości, po usłyszeniu przez telefon że w najbliższym czasie planujemy się przeprowadzić, nie zapytał się nas najpierw gdzie, czy dlaczego, tylko z niezwykle zafrasowanym głosem powiedział:
- To nie będziecie już mieszkać koło tych fajnych" szarików"?
Typowe Charity
Trzeba przyznać że to był jeden z naszych najbardziej aktywnych charitowo gości, który  codziennie z samego rana chadzał tam sobie i nabywał niezwykle niezbędne rzeczy, typu stare garnki, czy 3 komplety starych krzeseł.  Ja osobiście nie przepadam za charity tak jak i za lumpeksami, głównie z powodu dziwnego zapachu który zdaje się wypełniać każdy niemal sklep z używanym towarem. Zapach ten jest wszędzie tak podobny, że jestem gotowa założyć że jest sprzedawany jakiś specjalny spray do powietrza z esencji lumpa.
Oczywiście nie oznacza to że nigdy tam nie chodzę, kiedyś na przykład, wyhaczyłam tam starą maszynę do pisania za jedyne £5, no i parę innych staroci... 

piątek, 13 września 2013

Fish&Chips, Haggis i inne pyszności, czyli gastronomia na wyspach.

Pie
Nie piszę tego posta tylko dlatego, że blogi gastronomiczne wydają się cieszyć największą popularnością, ale raczej dlatego, że już na samym początku mojego zamieszkiwania tej wysepki umieszczonej w odległym rogu Europy, zaobserwowałam, że u wielu nowicjuszy asymilacja zaczyna się od żołądka.
Dobrze pamiętam, mój pierwszy posiłek na wyspach. Było to pewnej, deszczowej nocy listopadowej, kiedy jako małe, nieświadome niczego dziecko zawitałam w progach mojego całkiem nowego, angielskiego domku. Na moją pierwszą emigrancką kolacje miałam tak zwane "apul paje". Wtedy właśnie zrozumiałam dlaczego emigracja to jednak ciężki kawałek chleba. Następnego dnia dowiedziałam się że  polska i angielska mentalność niezwykle się różnią, albowiem moje pojmowanie idei mleka, diametralnie różniło się od angielskiego. Angielskie krowy zapewne są innym gatunkiem od nadwiślanych muciek gdyż to co dają te pierwsze, mimo tego że do złudzenia mleko przypomina, mlekiem niestety nie jest, gdyż smakuje trochę jak tłusta, mętna woda.
Druga rzecz której nie znosze to tak zwany "bred" Niejednokrotnie kartkowałam  z niedowierzaniem angielsko-polskie słowniki aby upewnić się że słowo bread  oznacz chleb, a nie "gorzka wata w kształcie prostopadłościanu."
Kuchnia Brytyjska ma to do siebie że jest przeznaczona dla Brytyjczyków, i mi smakować nie musi. Oczywiście z biegiem czasu niektóre pomysły, takie jak na przykład herbata z mlekiem czy angielskie śniadanie, przypadły mi do gustu. Jednakże pomimo moich wszelkich starań nie mogę w ogóle zrozumieć fenomenu Fish&chips'u. Po prostu nie wiem dlaczego ktokolwiek chciałby przez kilka minut stać w długiej kolejce, w małej pachnącej rybą smażalni, tylko po to, żeby dostać wodnisty kawałek ryby ze smażonymi w tłuszczu dużymi kawałkami ziemniaków. Mój główny problem polega na tym że ziemniaki zazwyczaj smakują jak papka w panierce. Zastanawiam się czy niektórzy polewają swoją rybę obfitą ilością octu po to żeby nie smakowała zbytnio jak wodorosty.
Większość Brytyjczyków zajada się wszelkimi rodzajami  rodzajami pai.  Dla tych  którzy jeszcze z paiem nie mieli styczności śpieszę opisać że tak zwany pie to coś w rodzaju wielkiego pieroga z nadzieniem, tyle jednak że pie'e piecze się w piekarniku. Smak pie'a zależy od nadzienia. Mi osobiście tę mięsne nie przypadły do gustu, nie tylko ze względu na smak, ale dlatego, że wyglądają jak gdyby były już wcześniej jedzone, no ale "de gustibus non disputandum est"
Apetyczny Haggis
Pomimo tego, że  wbrew pozorom, lubię smakować różne potrawy, nigdy nie byłam na tyle hardcorowa żeby zjeść haggis. Haggis jest narodowym specjałem Szkotów. Sam przepis brzmi jak gdyby ktoś go znalazł w księdze zaklęć jakiejś szkockiej czarownicy mieszkającej w którejś z szkockich jaskiń. Organy owcy (serce, wątroba i płuca) zmielić z cebulą, mąką owsianą i tłuszczem, zaszyć w żołądku (nie swoim tylko owcy) i gotować prze 3 godziny. Podawać z ziemniakami i brukwią. Jak ktoś chce spróbować trzeba wybrać się do Szkotów (najlepiej 25 styczna)   
Najbardziej dziwi mnie jednak, że ludzi których przysmaki opisałam powyżej, gardzą polską kiełbasą bo jest... tłusta.

sobota, 7 września 2013

Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki bądź z farmaceutą....

Nigdy nie powiększyłam grona zagranicznej widowni "polskiej telewizji" i nigdy w domu nie miałam polskiego dekodera. Z polską telewizją miałam styczność jedynie u znajomych którzy takowy dekoder mieli, ale i oni zdawali się oglądać anglojęzyczne programy typu Top Gear z dodatkiem nader denerwującego lektora, który lubował się w czytaniu zazwyczaj niezbyt dokładnego tłumaczenia. To też kiedy pojechałam do naszego pięknego kraju jako nieświadom niczego widz BBC, nie wiedziałam co mnie czeka kiedy nacisnę czerwony guzik na pilocie.
Kiedy magiczne okno błysnęło po raz pierwszy moim oczom ukazały się reklamy. Oczywiście to było do przewidzenia, lecz kiedy na innych kanałach nie mogłam znaleźć nic innego postanowiłam się poddać i przeczekać na przypadkowym kanale aż pokaże się jakiś program. Zanim minęły dwie minuty na pamięć znałam formułkę: "Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża twojemu życiu lub zdrowiu."  Nie chodzi tu oto że w Anglii tej formułki nie dodają lecz raczej oto że w ogóle nie wyświetlają aż tak zawrotnej ilości reklam leków, no bo też poco ,kiedy Paracetamol jest ostatecznym panaceum, a inne bardziej wymyślne leki są i tak refundowane dużej części społeczeństwa. Zanim doczekałam się programu jakiś goły tyłek na cienkich nóżkach i w dodatku w berecie  chciał mi sprzedać lek na hemoroidy, a przemiła, rozśpiewana pani opowiadała o "przebojowej" powłoczce pewnej podpaski. Z tą panią nie zgadzała się inna, która prawiła na temat innowacyjnych rowków pewnego tamponu. Podobno 9 na 10 kobiet chciało by mieć takie rowki....
Z jakiegoś powodu telewizor nie chciał przyjąć do wiadomości że nie zmagam się ani z hemoroidami, ani z reumatyzmem czy też z cholesterolem, ani nawet z symptomami menopauzy . Że wcale nie chcę ulżyć najbliższym i ubezpieczyć się od śmierci (nawet jeśli to kwota mniejsza niż za gazety) Ponadto wcale nie będę raczyć się zupą Romana, czy też nawet Zbigniewa (ani w blokowisku, ani też w schronisku)
Nie wiedziałam co jeszcze czyha na mnie w czeluściach Polsatu. A czyhała na mnie zmora i to nie byle jaka, a zmorę tą zwą "Trudne Sprawy" Wpadłam w jej szpony niczym nieświadoma niczego mucha w pajęczynę krzyżaka.   Przez 40minut przedstawiano mi wzruszającą opowieść Janusza który pomimo wszelkich  starań i tak nie zdobył serca Karoliny. (Nawet kiedy włamał się do jej wanny) Najbardziej wzruszająca i godna wszelkiego podziwu była mistrzowsko drewniana gra. Nie jestem pewna czy ktokolwiek mógł by zagrać bardziej sztucznie nawet gdyby bardzo, bardzo chciał..
Pośpiesznie przełączyłam na inny kanał (chociaż przed oczyma wciąż miałam obraz Janusza w wannie i jego głęboko rozczarowane oczy  kiedy Karolina wyrzuca go z jej domu) trafiło mi się na TVN i wcale nie było tam reklam co też jest szczęściem. Akurat leciały znane wszystkim Rozmowy w Toku. Wypowiadała się jakaś przeurocza pani, która po porodzie przechowuje swoje zasuszone łożysko (Nawet je miała przy sobie, zawinięte w chustkę tak że mogła się wszystkim pochwalić) Ponadto jest weganką i swoje dzieci również karmi w ten zdrowy i organiczny sposób. Nigdy nie daje im świństw typu masło tylko porządną wegańską tartę z warzywek.
To, że po niecałej godzinie oglądanie telewizji miałam przed oczami widok Janusza w wannie to jeszcze lajcik ale to że podczas mycia zębów zaczynam nucić piosenkę o podpaskach jest naprawdę niepokojące.Dlatego niezmiernie współczuje paniom które tą piosenkę musiały nagrać i zaśpiewać bo ich życie musi być bezpowrotnie zrujnowane.


* Jeżeli chociaż w głowie zanuciłeś te słowa tak jak w czołówce programu oznacza to że oglądasz zbyt dużo telewizji i możesz cierpieć na zaburzenia psychiczne. Na szczęście możesz wziąć Valerin Max (po tym jak skonsultujesz się z lekarzem bądź farmaceutą)

niedziela, 25 sierpnia 2013

Na Początek

 Jak sama nazwa wskazuje  jestem, no cóż, młodocianą emigrantką mieszkającą w miasteczku ni to w Anglii ni to w Szkocji. Postanowiłam napisać tego bloga ponieważ odkryłam że  jest to idealny sposób aby anonimowo opitolić wszystko i wszystkich, i podzielić się moimi nie zawsze światłymi spostrzeżeniami. W tym momencie przebywam na terenie naszego pięknego kraju, jakkolwiek w przyszłym tygodniu wracam na wyspy. Teraz jak już wiecie mniej więcej co i jak zapraszam do dalszego czytania.