Wiele można powiedzieć o danym państwie oceniając je z perspektywy sedesu, szczególnie tego publicznego, to też dziś postanowiłam z tej to też perspektywy ocenić Polskę.
Jedzenie jest uniwersalnym prawem człowieka odkąd tak stwierdziła grupa mądrych mężczyzn z ONZu. Tak więc można by było przypuszczać że to samo tyczy się załatwiania potrzeb fizjologicznych, gdyż, jak na to nie patrzeć, są one konsekwencją naszego prawa, i co ważniejsze, samej naszej egzystencji. Lecz tak nie jest. Przynajmniej nie w Polsce. Jeżeli w naszym pięknym kraju znajdziemy się poza domowym zaciszem nasze
ekskrementy będą albo
przestępstwem wykroczeniem, albo kosztownym przywilejem.
Zacznijmy od wykroczenia, gdyż wykroczenia ma ten atut, że w swojej naturze jest złe i krzywdzące, i to do tego stopnia ,że jego zło i amoralność zostały oficjalnie usankcjonowane i nie podlegają podważaniu. Teoretycznie takim złym i krzywdzącym występkiem nie jest publiczne wydalanie
ekskrementów w miejscach do tego nieprzeznaczonym (Co więcej w UK wydalanie moczu gdziekolwiek nawet do hełmu policjanta jest prawem każdej ciężarnej kobiety), oczywiście kto tego kiedykolwiek spróbował wie jednak że jest wiele innych paragrafów i artykułów pod które ta czynność podlega (zazwyczaj art. 145 kw lub art. 140 kw w zależności od wysokości mandatu który funkcjonariusz będzie chciał nam wlepić) Oczywiście nie chcę tu polemizować z treścią Ustawy z dnia 20 maja 1971, ani namawiać kogokolwiek do jej łamania
(To by z kolei podlegało pod art.12 kw). Chciałabym jednak wyciągnąć z tego wnioski. Otóż jeżeli załatwianie potrzeb fiziologicznych w miejscach do tego nieprzeznaczonych jest wykroczeniem, logicznie myśląc możemy stwierdzić że naszym obywatelskim obowiązkiem jest załatwianie tych potrzeb gdzie indziej, i to pojęcie zaprowadzi nas dalej.
Publiczne toalety umożliwiają nam wypełnianie naszego wcześniej wspomnianego obowiązku, lecz w Polsce dowiemy się że sama możność wypełniania naszych obowiązków jest przywilejem i to w dodatku nie darmowym. Będąc na dworcu, stacji, mieście czy w jakimkolwiek miejscu publicznym napotkamy się na płatne ubikacje. Mimo swej mnogości i wszechobecności wrażenia w jakich możemy doznać po ich używaniu są podobne w nich wszystkich. Po naszej wizycie będziemy mieli pustkę w pęcherzu i w sercu, a wszystko będzie nas kosztować ciężko zarobione 2zł. Dla tych szczęściarzy którzy nigdy nie korzystali z tego przybytku pozwolę sobie opisać moje osobiste przeżycia po skorzystaniu z toalety na Starym Mieście w Gdańsku.
Czarny znak z napisem "WC" w kształcie strzałki wskazywał na niski kwadratowy budynek pokryty szarym tynkiem. Widać było jedno małe, kwadratowe, okratowane okienko. Budynek przypominał bardziej smętny bunkier bądź więzienie, i przypawał on o dreszcze, lecz pełen pęcherz dodawał mi odwagi. Stanęłam pod oznakowanymi kółeczkiem bramami przybytku w ręce ściskając 2zł, wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Środek wręcz emanował PRLem, emanował nim tak mocno że nawet ja to poczułam choć urodziłam się 9 lat po jego upadku. Ściany były do połowy wysokości pokryte starymi, brudnymi, białymi kafelkami, które stały się miejscem kaźni i pochówku kilku karaluchów, wyżej odpadała pożółkła tapeta w kwadraciki. Wszystko oświetlała jedna goła żarówka samotnie zwisająca z sufitu. Zrobiło mi się jej żal. W jednym kącie, do którego nie dochodziło już światło z żarówki, stał mały stolik pomalowany grubą warstwą białej farby olejnej. Za stolikiem, niczym Cerber, siedziała kobieta. Przypominała Jabbę pilnującego księżniczki Lei; pod jedną pachą miała piramidę szarego papieru toaletowego, pod drugą kasę fiskalną. Wchodząc nie było Jej od razu widać, ale od razu czuć było jej obecność tak samo jak czuć było Domestos i mocz. Poczułam jej zimny wzrok na mojej osobie, takim samym spojrzeniem gepard mierzy swoją ofiare nim ją zaatakuje. Kolana uginały się pode mną, ale pęcherz kazał przeć naprzód. Drżącą ręką bez słowa podałam Pani mój pieniążek. Ta w odpowiedzi stęknęła i spojrzała się do góry na cennik wypisany niebieskim długopisem i przyklejony brązową taśmą do ściany:
Mocz: 2.50zł
Kupa: 5zł
|
To będzie 2.50 |
lekko zażenowana moją niekompetencją wyjęłam z czeluści mojej kieszeni 50gr. Kobieta zmierzyła mnie rentgenowskim wzrokiem tak jakby oglądała proces trawienia dzisiejszego kurczaka z frytkami w moim jelicie grubym, po czym podejrzliwie wskazała mi 2 szalety. Weszłam do prawego gdyż był dalej od pani Cerber i bliżej do wyjścia. Spuściłam wodę i wyszłam z szaletu. Zaczęłam rozglądać się za zlewem. Był. Stał obok strażniczki. Przez chwile zastanawiałam się czy nie dołączyć do szeregów tych 60% niemyjących rąk, ale honor mi nie pozwalał. Podeszłam do zlewu i nieśmiało go odkręciłam. Pani Cerber patrzyła na mnie z pogardą i podejrzliwością kiedy zaczęłam namydlać ręce. Woda była zimna. Szybko ją zakręciłam, po czym wytarłam ręce w spodnie. Powiedziałam "Do widzenia" i odwróciłam się na pięcie. Pani coś odburknęła. Uznałam to za pożegnanie choć brzmiało bardziej jak pogróżka. Wyszłam. Blask słońca mnie oślepił, zachłystnełam się świeżym powietrzem.
Choć było to dość traumatyczne przeżycie, było ono jednak dużo mniej emocjonalnie wymagające jak ten raz kiedy musiałam skorzystać z toalety w pociągu. Jechałam już wtedy kilka godzin i i tak byłam po długim locie samolotem. Pociąg właśnie ruszył ze stacji do toalety za przedziałem. Była tam jakaś pani z walizką która spojrzała się na mnie z politowaniem kiedy patrzyła jak otwieram drzwi do WC. Nigdy wcześniej nie korzystałam z WC w polskim pociągu. Wiedziałam że będzie źle, ale po przez źle miałam na myśli zapomnianego Toi-toia w Ciechocinku, czy może toaletę na dworcu w Glasgow. To co ujrzałam w WC było fizycznym wcieleniem smutku, nędzy i ludzkiej rozpaczy. Po zamknięciu drzwi miałam wszelkie prawo do ataku klaustrofobii, jednak obwód pomieszczenia, podobny zapewne do obwodu trumny, był moim najmniejszym zmartwieniem. Opisanie tego klozetu jest dla mnie niemożliwie to też pozwolę sobie jedynie zacytować Shakespeare'a:
"Niebo aż płakać musiało, a ziemia
Drętwieć ze zgrozy; nic gorszego bowiem
Dodać byś nie mógł do szczytu ohydy"
Gdy próbowałam otworzyć z powrotem drzwi pociąg przyśpieszył i omal nie wpadłam na zlew, wyszłam jednak cała, zdrowa, no
i co więcej, potrzemy fizjologiczne wchodziły w koszta mojego biletu.
Najmniej denerwuje mnie fatalny stan publicznych ubikacji. Jest wiele innych publicznych placówek które są dużo ważniejsze i których stan jest równie, jak nie bardziej, opłakany. Co dziwi mnie jest to że za skorzystanie trzeba zapłacić, bo na co te pieniądze idą? Na ten szary papier którego i tak zazwyczaj nie ma? Czy może za pracę tej pani dorabiającej się do emerytury poprzez skuteczne odstraszenie potencjalnych klientów? Czy jednak płacimy za samą możność zasiadania na kawałku tak zaawansowanej techniki i umiejscawianiu naszych odchodów w kanalizacji?